Bez kategorii

Stojąca z uniesioną dłonią

Kiedy tworzyłam koncepcję tego artykułu, wiedziałam, że chcę napisać o wyzwaniach dla kobiecego rozwoju. Dobrze jest zacząć od mądrego tytułu. I tu pojawił się poważny problem – wszystkie mądre tytuły są już zajęte: „Kobiecość w rozwoju”, „Podróż bohaterki”, „Uzależnienie od doskonałości” i wiele innych. Zastanowiłam się, o jakiej kobiecie chcę napisać. O kobiecie świadomej, kobiecie ucieleśnionej, kobiecie, która wie skąd pochodzi, co przez nią płynie. Kobiecie, która zna swoje granice i potrafi je komunikować. Kobiecie, która zaprasza inne kobiety i mężczyzn do interakcji. Mówi – „Jestem. Taka jestem. Tutaj jestem. Zapraszam cię do relacji.” I wyobraziłam sobie kobietę, która stoi wyprostowana, z uniesioną głową, z jasnymi, spokojnymi oczami, lekkim uśmiechem na twarzy. Stoi na dwóch nogach, mocno wsparta o ziemię i podnosi dłoń. To gest zaproszenia, powitania, ale jednocześnie gest jasno określający granice – „stojąca z uniesioną dłonią”. Jaka jest droga do kobiety stojącej z uniesioną dłonią?

Kobieta, podobnie, jak mężczyzna wyłania się ze swojej matki. Nasza relacja do siebie samych, sposób, w jaki spostrzegamy siebie i swoje miejsce w świecie, powstaje w relacji dziecka i matki. Głęboko u podstaw, matka i córka stanowią jedność. Przez pierwsze trzy lata życia dziewczynka pozostaje w stanie niezróżnicowanej kobiecości. Niezróżnicowanej, czyli pozbawionej wzorca pierwiastka męskiego. W koncepcji Ericha Neumana, potem następuje etap „włamania się męskości”. To moment, w którym w dziewczynce rodzi się męska część Jaźni – Animus. Jest to doświadczenie niosące ze sobą dużo lęku i jednocześnie fascynacji. To, jak ta część się ukształtuje będzie zależeć zarówno od doświadczeń z matką, jak i doświadczeń z ojcem. A także od tego, w jakiej relacji pozostają matka i ojciec  – jak w ich relacji spotyka się kobiecość i męskość. Każda kobieta pozostaje w specyficznym stosunku do własnej kobiecości, ukształtowanym w toku jej relacji z rodzicami, poprzez doświadczenia życiowe oraz własny wysiłek rozwojowy w kierunku odnalezienia się w swojej kobiecości. Każdy mężczyzna pozostaje, z kolei, w specyficznym stosunku do własnej męskości ukształtowanej na podobnej drodze. Jest więc kobieta i mężczyzna. Jednocześnie każda kobieta niesie w sobie ukształtowany wzorzec męskości – Animusa, a każdy mężczyzna zawiera w sobie Animę – wzorzec pierwiastka męskiego. Anima i Animus rzutowany jest na płeć przeciwną. Jest więc kobieta z wykreowanym obrazem męskości i mężczyzna z wykreowanym obrazem kobiecości, którzy spotykają się i zostają rodzicami. W atmosferze ich męskości, kobiecości, wzajemnych projekcji i relacji, kształtuje się kobiecość i męskość dziewczynki. Wraz z pójściem do szkoły, dziewczynka musi opuścić matriarchalną krainę i zaakceptować męskie wartości. Dzieje się to poprzez odejście córki od matki i jest to proces, który będzie trwał przez całe życie. Zlewając się początkowo z typem kobiecości swojej matki, kobieta musi bezwzględnie wyzwolić się spod jej wpływu, żeby odnaleźć swoją unikalną, kobiecą tożsamość. Początkowo proces ten będzie pchał w stronę męskich wartości, na zasadzie zaprzeczenia. Wyodrębniająca się spod wpływu matki dziewczynka będzie się identyfikować z normami patriarchatu, które określają jaka kobieta ma być. Uczy tego między innymi szkoła, pod której wpływem dziewczynka pozostaje przez przynajmniej 12 lat. W okresie dojrzewania procesy zmian w ciele wymuszają konfrontację z własną płcią. Zdarza się, że proces ten odbywa się boleśnie i stanowi swego rodzaju pole zmagań. Młoda kobieta musi utwierdzić swą podstawową tożsamość seksualną. Dzieje się to poprzez polaryzację płci. Dziewczynka próbuje dowiedzieć się co to znaczy być kobietą, co uważane jest za kobiece, a co za męskie. Co oczywiste, wpada często w ogólne oczekiwania społeczne oraz oczekiwania najbliższego otoczenia, wyznaczające normy dotyczące płci. Jeśli młoda kobieta jest ogólnie słabo ugruntowana w kobiecości, ze względu na styl wychowania i wzorce w rodzinie pochodzenia, tym bardziej musi siebie utwierdzać w tym, że inni spostrzegają ją jako kobietę. Kluczem do sukcesu jest znalezienie równowagi między męską a kobiecą stroną psychiki. Powodzenie tego procesu zależy od tego, jakie kobiety i jacy mężczyźni będą młodej kobiecie w tej drodze towarzyszyć. Jeśli uda jej się ugruntować w swojej kobiecości, jednocześnie z dopuszczeniem pierwiastka męskiego w sobie, może dojść do spotkania. I tutaj, wg Neumana, droga ku kobiecości się kończy. Czy jest to jednak na pewno kobieta  „stojąca z uniesioną dłonią”?

Psychologia „life span” mówi o tym, że człowiek rozwija się przez całe swoje życie. Rozwój psychiczny, czy też duchowy nie kończy się wraz z osiągnięciem dojrzałości fizjologicznej, chociaż jest z rozwojem fizycznym silnie powiązany. Rozwój zwiera w sobie straty. Rozwijając pewien aspekt siebie tracimy jakiś inny. Degeneracja i śmierć towarzyszy nam właściwie od początku naszego istnienia. Kiedy powstaje układ nerwowy w życiu płodowym, posiadamy nadmiar neuronów, który jest redukowany do potrzebnego rozmiaru. Pewne komórki specjalizują się, a te niepotrzebne są w sposób naturalny usuwane. Potem zanikają niektóre odruchy neurologiczne, które potrzebne są noworodkowi, ale nie są już potrzebne dziecku. W okresie dojrzewania przebudowuje się cały układ nerwowy, zmienia się ciało, jego proporcje. Z dziecka rodzi się kobieta lub mężczyzna. Nie ma drogi powrotu. Przez całe życie zmagamy się ze stratą. I na tym właśnie polega rozwój. Tracimy jedną jakość ale zyskujemy nową. Śliwka może być twarda, jędrna i kwaśna. Może też być miękka, dojrzała i słodka. Są też śliwki suszone. Każda postać nadal jest śliwką i z pewnością ma swoich amatorów. Rozwój to zmiana. Czasem bardzo radykalna.  Akceptacja tej zmiany jest efektem finalnym procesu rozwoju. Zazwyczaj jej początek ma swoje źródło w trudnych emocjach: stracie, złości lub lęku. Każdy rozwój przechodzi od fazy dyskomfortu do akceptacji.  Frustracja działa wzmacniająco na świadomość, o ile nie jest zbyt silna. Wzmacnia rodzące się „ja”, które z czasem będzie uczyło się akceptować to, co nadchodzi. Brak przystosowania do istniejących warunków albo brak przystosowania do samej siebie będzie wymagało ceny. Spotkanie z tymi trudnymi emocjami napędzającymi rozwój to wyzwanie dla kobiecości w statystycznie drugiej połowie życia. U bardziej świadomych młodych kobiet, proces ten może się rozpocząć wcześniej, nawet tuż po kryzysie dojrzewania. O ile pierwsza część życia nakierowana jest bardziej na przystosowanie się do świata zewnętrznego, o tyle jego druga część to skierowanie się do wewnątrz. A tam, jak mawiano kiedyś o nieznanych lądach, mieszkają smoki i ogry. Uosabiają one zwątpienie, niepewność, niezdecydowanie, niskie poczucie własnej wartości. Często jest to czas smutku graniczącego z depresją, wycofania, straty, nieraz złości, poczucia utraty własnej tożsamości, zaprzeczenia sensu tego, co do tej pory kobietę budowało. Wydaje się, że jest to etap niezbędny do odnalezienia siebie zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Pisze o tym Dante Alighierri w „Boskiej Komedii”, św. Jan od Krzyża nazywa ten czas „nocą ciemną”. Taka jest też droga do Zmartwychwstania i zbawienia. W przeciwieństwie jednak do drogi mężczyzn, budowanie własnej wewnętrznej siły kobiet spotyka się z mitem o zależności, słabości i bierności kobiet w świecie patriarchalnym, do którego wszyscy, chcąc nie chcąc,  przynależymy. Odnalezienie swojej niezależności, twórczej siły i przyznanie sobie pełnego prawa do postawienia swoich potrzeb na pierwszym miejscu, nie może się odbywać w spotkaniu z mężczyzną. Kobieta nie może odmieniać się poprzez mężczyznę. Mit ten wzmacniany jest w wielu baśniach, którymi dziewczynki karmione są w dzieciństwie. Kopciuszek, Śnieżka, Śpiąca Królewna, czy Roszpunka wydobywane są z bierności i uległości przez mężczyzn. Tutaj bajka się kończy. Zaczyna się „żyli długo i szczęśliwie”. Tylko co to oznacza dla kobiety? Z pewnością tutaj drogi kobiet i mężczyzn nie są spójne. Istnieje także mit o Demeter i Korze. Matce i córce. Rozłączenie matki i córki, które musi się podziać, by córka odnalazła swoją indywidualną kobiecą tożsamość, prowadzi do „czeluści”. To tam udaje się Demeter, by odzyskać swoją córkę – utraconą część samej siebie. Odrodzenie kobiet dzieje się zatem poprzez kobiety. Poprzez współczujący, twórczy, głęboko ucieleśniony i pozostający w kontakcie z czuciem i potrzebami, aspekt kobiecy. Aspekt ten realizuje się w budowaniu więzi, pozostawaniu w relacji, działaniu na rzecz wspólnego dobra. Wyraża się także w kontakcie z naturą i kreatywności. W przeciwieństwie jednak do mężczyzn, których zadaniem jest stworzenie, kobiety realizują się poprzez sam proces twórczy. Męska kreatywność skierowana jest naprzód, kobieca kieruje się po spirali, nieustannie zmieniając się. Kobiecy aspekt realizuje się raczej poprzez bycie niż poprzez robienie. W tej przestrzeni możliwe jest ponowne spotkanie z własną matką, niezależnie od tego, czy spotkanie to możliwe jest w realności, czy we własnej duszy. To tutaj właśnie rodzi się „stojąca z uniesioną dłonią”.

 

„Jeśli jednak udasz się wystarczająco daleko,

pewnego dnia rozpoznasz samą siebie nadchodzącą z naprzeciwka na własne spotkanie.

Wtedy powiesz – TAK”

Marion Woodman

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Pandemiczne relacje

W życia wędrówce, w połowie czasu,

Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,

W głębi ciemnego znalazłem się lasu.”

Dante Alighieri

 

Ostatnie pół roku wywróciło świat do góry nogami. Pandemia ma się dobrze, wirus na dobre zadomowił się w świecie, a ludzie rozpaczliwie i uparcie starają się przywrócić dawny porządek.

Pytanie, czy powrót do świata sprzed pandemii w ogóle jest możliwy?

I nie jest to pytanie rozpaczliwe, naznaczone żalem i stratą. Jest to bardziej pytanie o to, czy nie jest to przypadkiem najwyższy czas, żeby pewne aspekty życia, do którego przywykliśmy, porzucić lub zmienić?

Myślę o tym przede wszystkim w obszarze dbania o siebie samych oraz budowania relacji z innymi.

Czas lockdownu brutalnie skonfrontował każdego z nas z sobą samym. Pozbawieni wielu aktywności, które zajmowały nam myśli i czas, mieliśmy okazję do spotkania ze sobą. Z naszymi zasobami i słabościami, z naszymi emocjami i nastrojami, wartościami i celami. Był to czas odpowiedzi na pytania:

  • Kim jestem?
  • Jaki jestem?
  • Dokąd zmierzam?
  • Co jest dla mnie ważne?
  • Czego potrzebuję, żeby czuć się szczęśliwym?

Pytania te pojawiały się zapewne także w kontekście relacji z innymi:

  • Jaką jestem żoną/partnerką?
  • Jakim jestem mężem/partnerem?
  • Jakim jestem dzieckiem dla moich rodziców?
  • Jaką jestem siostrą/bratem?
  • Jakim jestem przyjacielem?
  • Jakim jestem rodzicem – mamą i tatą?
  • Czy ważne jest dla mnie bezpieczeństwo i zdrowie moje?
  • Czy ważne jest dla mnie bezpieczeństwo i zdrowie innych, z którymi się spotykam?

To, jak odpowiadamy sobie codziennie na te pytania, warunkuje nasze emocje, działania i relacje. Także to, jak NIE odpowiadamy sobie na nie, jak ich unikamy, ma znaczenie – są to bowiem pytania, które mogą rodzić bolesne refleksje i chęć ich zlekceważenia.

Kiedy spotykam się z osobami, które przeszły zakażenie wirusem COVID – 19, słyszę, że najtrudniejszym do zniesienia objawem nie były dolegliwości fizyczne, ale poczucie utraty kontroli, skrajnej bezradności, obniżonego nastroju i poczucie utraty bezpieczeństwa. Coraz więcej mówi się o psychologicznych konsekwencjach choroby. Doświadczenie pandemii koronawirusa konfrontuje nas z naszą słabością – tą fizyczną i tą emocjonalną. Rozbraja poczucie wszechmocy, kontroli nad życiem i światem, boleśnie dotyka naszego narcyzmu.

To, czy sobie z tym poradzimy, zależy od tego czy w spowolnionym przez pandemię świecie pozwolimy sobie usłyszeć te ważne pytania dotyczące samych siebie i naszych relacji i czy podejmiemy trud odpowiedzi na nie.

Nawet jeśli oznacza to porzucenie bezpiecznej, znanej drogi

.

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Od współregulacji do samoregulacji.

Samoregulacja jest umiejętnością bardzo pożądaną we współczesnym świecie. W punktu widzenia sukcesu życiowego, który na początkowym etapie manifestuje się w osiągnięciach szkolnych, jest jednym z jego wskaźników. Osoby, które potrafią zahamować swoje impulsy, odroczyć gratyfikację, wytrwać do końca zadania i szybko wrócić do równowagi po doświadczeniu trudnego zdarzenia, lepiej sobie radzą zarówno w relacjach osobistych, jak i w swojej pracy, mają też większe poczucie osobistego  dobrostanu (well – being). Zdolności samoregulacyjne są także wyznacznikiem gotowości szkolnej. Dziecko z dobrą samoregulacją potrafi utrzymać uwagę na zadaniach szkolnych, ignorować czynniki zakłócające (takie, jak np. hałas), zapamiętać polecenie nauczyciela wystarczająco długo, żeby wykonać zadanie, potrafi się także oprzeć impulsom, jak chociażby odpowiedzenie koledze na zadane szeptem pytanie, czy wyglądnięcie przez okno, za którym słychać dźwięk karetki pogotowia.

Samoregulacja przejawia się w kilku obszarach:

  • na poziomie emocjonalnym pomaga zarządzać sposobami doświadczania i wyrażania emocji;
  • na poziomie zachowania umożliwia kontrolę aktywności fizycznej – pozostania spokojnym, kiedy jest to wymagane i ukierunkowania działania (np. tak, by kopnąć piłkę, a nie kolegę i pobiec do właściwej bramki);
  • na poziomie poznawczym samoregulacja pomaga zachować zasady, utrzymać uwagę podczas czytania opowiadania, czy też nie ulegać wyobrażeniom i skojarzeniom w głowie.

Samoregulacja nie jest umiejętnością, z którą się rodzimy. Nie można też wyćwiczyć jej przed osiągnięciem odpowiedniej dojrzałości fizjologicznej. Jest jedną z tych umiejętności, która wymaga dojrzałości anatomicznej ale nie rozwinie się także w pełni bez aktywnego i życzliwego udziału dorosłych. A trening w tym kierunku rozpoczyna się już bardzo wcześnie.

Niemowlę w relacji z opiekunem nieustannie porusza się pomiędzy intensywnym połączeniem a oddzieleniem. Przejawami połączenia w zdrowej relacji jest utrzymanie kontaktu wzrokowego, reakcja mimiczna, uśmiech, wydawanie dźwięków, które stopniowo przyjmują kształt prymitywnej rozmowy – protokonwersacji. Dziecko poszukuje połączenia z dorosłym, na co on reaguje stałą dyspozycją i wchodzeniem w relację, zgodnie z potrzebami dziecka. Taka intensywna relacja wyczerpuje bardzo jeszcze wrażliwy układ nerwowy niemowlęcia, które w odpowiedzi na przeciążenie reaguje odwróceniem wzroku, głowy, czasem zaśnięciem. Są to pierwsze przejawy samoregulacji. Dziecko po chwili jest w stanie wrócić do kontaktu z opiekunem i wznowić połączenie. Uważny, spokojny i świadomy opiekun będzie za tymi potrzebami podążać reagując empatycznie na „zaczepki” dziecka i pozwalając mu się na chwilkę wycofać, bez poczucia odrzucenia i straty. Wewnętrzny spokój, obecność fizyczna i przytomność emocjonalna wypełniają brak wynikający z rozwojowej niedojrzałości układu nerwowego dziecka.

Bessel van der Kolk, badacz traumy rozwojowej podkreśla, że wczesna funkcja rodzicielska polega przede wszystkim na tym, by pomóc dzieciom radzić sobie z własnym pobudzeniem. Powtarzające się cykle emocjonalnego dyskomfortu, a następnie rozluźnienia wynikającego z ukojenia ze strony opiekuna, są podstawą dla kształtującego się zaufania i poczucia bezpieczeństwa. Z czasem dziecko uwewnętrznia tę współregulację, tworząc w sobie przekonanie, że po pobudzeniu zawsze następuje ukojenie – to przekonanie tworzy podstawy samoregulacji.

W wieku przedszkolnym, oprócz balansowania pomiędzy połączeniem a rozłączeniem z dzieckiem, dorosły wspiera samoregulację poprzez nieustanne wyjaśnianie powodów, dla których czasem trzeba na coś poczekać. W tym wieku dziecko posiada już lepsze zdolności komunikacyjne, odporniejszy i dojrzalszy układ nerwowy, by poradzić sobie z tym zdaniem. Dorośli wspierają również rozwój samoregulacji poprzez bycie samoświadomym i uważnym na własne reakcje emocjonalne – tak, by wycofać się na chwilę z interakcji z dzieckiem, gdy poziom pobudzenia wymaga wyregulowania. Jest to rodzaj wspólnej gry wymagającej dopasowania się osoby dorosłej do potrzeb dziecka, a także z czasem – dziecka do potrzeb dorosłych.

Potrzeba współregulacji utrzymuje się w ciągu całego naszego życia. W sytuacjach kryzysowych, trudnych, radzenie sobie z emocjami jest oparte na kojącej obecności figur przywiązania:

  • niemowlę jest całkowicie zależne od opiekuna i przeżywa wiele kryzysowych doświadczeń każdego dnia; bez aktywnego i życzliwego udziału osób dorosłych nie poradzi sobie z wyciszeniem oraz zbudowaniem zaufania i poczucia bezpieczeństwa;
  • przedszkolak radzi sobie z emocjami i impulsami zdecydowanie lepiej, w sytuacjach pobudzenia nadal głównym źródłem jego ukojenia będą zewnętrznego ważne osoby ze środowiska zewnętrznego, chociaż zakres tych osób będzie już szerszy (nie tylko rodzice i dziadkowie, ale także przedszkolanki i nauczyciele);
  • nawet adolescenci i osoby dorosłe muszą czasem polegać na figurach przywiązania, szczególnie w okresach silnego stresu.

W szerokim rozumieniu, wzorzec samoregulacji, który tworzy jednostka będzie definiował jej indywidualny styl radzenia sobie w ciągu całego życia. Daniel Siegel uważa, że „Sposób w jaki doświadczamy świata, odnosi się do relacji z innymi. Odnalezienie sensu w życiu jest uzależnione od tego, jak regulujemy swoje emocje.” Współregulacja i samoregulacja w toku dorosłego życia powinny pozostawać w równowadze. Ważne, by umieć korzystać ze wsparcia ważnych osób, wtedy, gdy jest to potrzebne. Ważne jest także, by wykształcić własne sposoby radzenia sobie z pobudzeniem, a przede wszystkim adekwatnie rozpoznać jego poziom. Dorosłe życie to w dużej mierze samodzielne życie – jako osoby dorosłe musimy sobie radzićz egzaminami (np. na prawo jazdy), rozmowami kwalifikacyjnymi, wyzwaniami w pracy, trudnymi decyzjami, w których jesteśmy sami, zdani tylko na siebie. Współregulacja potrzebna będzie, żeby pozytywnie poradzić sobie z konfliktem w relacji – osobistej, zawodowej, z nastoletnim dzieckiem. Nie rozwiąże się sytuacji problemowej wycofując się z kontaktu w celu samoregulacji.

Koncepcja współregulacji i jej wspływu na umiejętności samoregulacyjne jest intuicyjna i oczywista. W praktyce jednak stanowi dla rodziców duże wyzwanie. Następnym razem, gdy twoje dziecko wpadnie w emocjonalny marazm, pomocne mogą być pewne wskazówki:

  • W relacji ze swoim dzieckiem modeluj umiejętności pozytywnej regulacji emocjonalnej. Rozpoznawaj, nazywaj i odpowiadaj na stresory w twoim codziennym życiu w sposób uważny i przytomny. Nie dąż do perfekcji ale do stałego podnoszenia własnych kompetencji w tym zakresie.
  • Pomóż dziecku uczyć się uważności i świadomości tego, co aktualnie wywołuje stres. Często przyczyna jest prosta – zbyt mało snu, niezaopiekowany głód, hałas, nieoczekiwana zmiana, ograniczenie dostępu do urządzeń elektronicznych.
  • Wyposaż dziecko w wiedzę. Pomóż mu zrozumieć emocje poprzez np. rozmowę o fizjologicznych symptomach złości, takich jak spocone ręce, czy łomotanie serca. Umiejętność rozpoznawania sygnałów z ciała to początek samoświadomości w tym zakresie.
  • Ucz dziecko podstaw inteligencji emocjonalnej poprzez poszerzanie słownictwa dotyczącego emocji. Rozpoznanie i nazwanie emocji jest pierwszym krokiem, żeby z nimi współpracować.
  • Wspólnie badajcie sposoby radzenia sobie z emocjami i stresem. Dobry, świadomy oddech może wyciszyć, uspokoić układ nerwowy i obniżyć poziom pobudzenia. Każdy układ zmysłowy i nerwowy jest wyjątkowy, dlatego trzeba będzie poświęcić trochę czasu na próby i błędy, żeby znaleźć dobre rozwiązanie dla układu nerwowego naszego dziecka.
  • Rozważ:

– czy moje dziecko uspakaja się w konkretnym miejscu?

– gdzie moje dziecko ucieka, chowa się, kiedy jest złe albo sfrustrowane?

– czy moje dziecko uspakaja się poprzez kontakt fizyczny, czy go unika w sytuacji pobudzenia?

– czy podczas pobudzenia szuka towarzystwa innych, czy raczej woli być samo?

Każde dziecko może się nauczyć emocjonalnej regulacji, niezależnie od wyzwań jakie stawia mu środowisko wychowawcze i edukacyjne.

„Nie istnieje dziecko, które wsparte zrozumieniem i cierpliwością nie mogłoby wejść na ścieżkę, która prowadzi do bogatego i pełnego znaczenia życia” Stuart Shanker.

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Po co są babcia i dziadek?

Istnieje taka koncepcja, że bycie babcią i dziadkiem, to ewolucyjna ekstrawagancja. Kiedyś dawno, dawno temu kobiety umierały wkrótce po spełnieniu swojej macierzyńskiej roli, doprowadzając dzieci do względnej samodzielności, czyli niewiele po 30 roku życia. Dziełem przypadku, jak to zazwyczaj w ewolucji bywa, jedna z kobiet dożyła wieku starszego – tak, że mogła opiekować się dziećmi swojej córki. Natura uznała ten „wypadek” za niezwykle przydatny z punktu widzenia dobrostanu, rozwoju i ciągłości gatunku. Opieka babci nad matką i jej dzieckiem zwiększyła szanse na przeżycie obojga. Wzmocnione geny przekazane zostały dalej, przyczyniając się do przedłużenia życia w aspekcie filo- i ontogenetycznym. W społeczeństwie ludzkim pojawili się ludzie starsi, którzy mogli pełnić rolę opiekunów dla wnuków i wsparcia dla rodziców. Zapłatą za bycie babcią i dziadkiem jest starość.

Korzystając z mądrości ewolucji można wnioskować, że rodziny pozbawione pokolenia dziadków, stają się słabsze. Dzisiaj, kiedy postęp i rozwój społeczeństw są na wysokim poziomie, mniej istotna wydaje się siła fizyczna, a coraz ważniejsza jest odporność psychiczna. Z punktu widzenia rodziny, dziadkowie wydają się być ważnym aspektem sprzyjającym budowaniu odporności psychicznej. W języku angielskim babcia to „wielka matka”, a dziadek to „wielki ojciec”. Jest w tym odwołanie się do archetypu Mędrca i Starej Mądrej Kobiety. Pokolenie rodziców czerpie z mądrości, doświadczenia i intuicji dziadków. Może zabrać od nich spokój, pewność, że wszystko ma sens i swoje dobre miejsce. Nauczyć się cierpliwości i czekania na dobrą zmianę. Docenić kojącą rolę czasu i nabrać dystansu do fizyczności. Spokój ten i pewność są niezwykle ważne, by dobrze wychować swoje dzieci.

Dzieci pozbawione kontaktów z dziadkami pozbawione są jednocześnie jakiejś części dzieciństwa. Dziadkowie i dzieci po prostu siebie nawzajem potrzebują. Jest to specyficzna, jedyna w swoim rodzaju relacja między pokoleniami, przedzielona generacją rodziców, która ubogaca obydwa światy. Dziadkowie nie są tylko do rozpieszczania – dają bezwarunkową akceptację, obecność i obiektywizm, na który nie stać rodziców, są wolni od oczekiwań wobec dzieci. Ubogacają świat dziecka o przeszłość, tradycję, pozwalają zrozumieć ciągłość i cykl życia.

Wnuki są dla swoich dziadków źródłem nadziei i sensu życia, zapewnieniem, że życie idzie do przodu i ma sens.

Dziadkowie dają wnukom korzenie a wnukowie dziadkom skrzydła.

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Błogosławieństwo superwizji.

Psychoterapeuta, po ukończeniu całościowego, kilkuletniego szkolenia w obszarze psychoterapii jest zobowiązany do stałego rozwoju i nieustannej nauki. Rozwój ten obejmuje zarówno obszar zawodowy – związany z podnoszeniem kompetencji, nabywaniem nowych umiejętności i uaktualnianiem swojej wiedzy, jak i obszar osobisty. Szczególną formą rozwoju w obu tych aspektach jest regularna superwizja.

I jest ona wielkim błogosławieństwem, zarówno dla samego psychoterapeuty, jak i jego pacjentów.

Często słyszę w gabinecie pytanie „Jak pani sobie radzi z tymi wszystkimi historiami, które pacjenci przynoszą?”, „Gdzie pani mieści ten ogrom problemów i nieszczęścia?” Jest to oczywiście przede wszystkim pytanie pacjenta o to, czy jest dla mnie ważny i wyjątkowy w ogromie tych różnych spraw. Jest to też pytanie o moją siłę i kompetencje. Pytania niezwykle istotne dla każdej, pojedynczej osoby, z którą się spotykam. Gwarancją tego, że pacjent jest dla mnie ważny i wyjątkowy, że będę w stanie zobaczyć go w pełni, z uważnością, siłą i kompetencją, jest właśnie superwizja.

Superwizja odbywa się przynajmniej raz w miesiącu. Może mieć formę indywidualną, polegającą na indywidualnym spotkaniu psychoterapeuty z superwizorem oraz formę grupową, gdzie grupa psychoterapeutów pracuje wspólnie. Superwizor jest z wykształcenia psychoterapeutą z wieloletnim doświadczeniem, który ukończył dodatkowo szkolenie superwizorskie i posiada certyfikat w tym obszarze.

Psychoterapia jest formą leczenia, ma charakter terapeutyczny. Jej zadaniem jest zmiana dotychczasowych wzorców funkcjonowania, które są nieadaptacyjne i nie służą człowiekowi, ograniczając rozwój i powodując cierpienie. W takim rozumieniu są to wzorce patologiczne. Rolą psychoterapeuty jest diagnoza tych wzorców, ich uwidocznienie i wsparcie w kierunku zmiany. Żeby było to możliwe, psychoterapeuta musi zbliżyć się do pacjenta. Podejść na tyle blisko, by doświadczyć jego trudności, cierpienia, patologii. Doświadczenie to musi być realne dla pacjenta – tak, żeby był przekonany, że terapeuta go rozumie, współodczuwa i jest z nim w jego cierpieniu. Z drugiej strony psychoterapeuta musi stać twardo dwiema nogami na ziemi i nie dać się wciągnąć w patologię pacjenta, jak w czarną dziurę. Wymaga to dystansu i przytomności. Superwizja pozwala utrzymać ten dobry, terapeutyczny balans.

 

Zdarza się, że psychoterapeuta izoluje się od pacjenta, nie czuje go, nie do końca rozumie – wtedy trudno jest zbudować sojusz. Bywa też odwrotnie, gdy terapeuta zapada się razem z pacjentem w jego świat i nie potrafi wskazać drogi w kierunku zdrowienia – wtedy zazwyczaj terapia nie idzie do przodu. Przyczyny trudności po stronie psychoterapeuty są różne. Czasami wynika to z małego doświadczenia. Uprawianie psychoterapii jest jak chodzenie po linie – wymaga dobrego balansu i trzeba się go nauczyć. Bardzo często brak dobrego dystansu do pacjenta wynika z człowieczeństwa terapeuty i jego bardzo ludzkich doświadczeń. Psychoterapeuta ma mamę i tatę, jak każdy człowiek. Był kiedyś dzieckiem, uczniem, nastolatkiem. Doświadcza stresów, skrajnych emocji, czasem traum. To, co jest wspólne dla wszystkich psychoterapeutów to fakt, że wszyscy oni są ludźmi i „nic co ludzkie nie jest im obce”. Zdarza się, że historia pacjenta, którą wnosi na terapii, podobna jest do historii psychoterapeuty, coś mu przypomina z jego osobistego doświadczenia. Wtedy w terapeucie odzywają się jego własne skojarzenia, połączenia i może uruchomić się jego własna „muzyka grozy”. Istnieje ryzyko, że terapeuta się zdystansuje i zamrozi, unikając przeżywania własnych trudnych emocji. Może być też tak, że w zaślepieniu będzie realizował własny, a nie pacjenta cel terapeutyczny. Dzięki superwizji możliwy będzie powrót do roli psychoterapeuty, odnalezienie dobrego balansu między dystansem a zbliżeniem i ponowne służenie pacjentowi na drodze do zdrowienia. Doświadczonemu i dobrze wykształconemu psychoterapeucie najczęściej wystarczy takie „naprostowanie”. Staje się wtedy bardziej świadomy i uważny na własne procesy w terapii. Zdarza się jednak i tak, że wskazania posuperwizyjne są początkiem własnej terapii dla psychoterapeuty. To dopiero jest błogosławieństwo – dla psychoterapeuty i dla jego pacjentów!

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Na cokolwiek czekasz…

Czas przedświąteczny, Adwent… Czas oczekiwania, przygotowywania.

Zazwyczaj oczekiwaniu na coś ważnego towarzyszy rodzaj napięcia, wzbudzania w sobie gotowości, otwartości na zmianę, nadzieja i pełna koncentracja na tym co ma przyjść. I trwanie w ciszy.

Czas i stan bardzo potrzebny – nie tylko ludziom wierzącym. W zabieganiu i codziennych sprawach czasem trzeba się zatrzymać, zadumać, pooglądać, spojrzeć wstecz. Może zrobić bilans, poczuć, jak się mam w swoim życiu, w miejscu, w którym jestem. Jakie mam relacje z ludźmi? Dokąd zmierzam? Jakie mam cele? Co chcę zmienić w kolejnym nadchodzącym roku? Można posprzątać – w domu i w sercu, żeby w nowy rok nie wchodzić ze starym bałaganem. Można poczuć wdzięczność za to, co mam i co udało mi się osiągnąć. Można pomyśleć o ludziach wokół – tych bliskich i tych całkiem nieznanych. Czego potrzebują, jak mogę ich obdarować. Dobrze jest przynajmniej raz w roku zrobić taki remanent. Ale do tego potrzebne jest skupienie, oczekiwanie w napięciu. I cisza.

Na ulicach miast gwar, feeria kolorów, światełek. Nieustający bankiet z kiełbasą, oscypkami i grzanym winem. Jakby wszystko, na co czekamy już się wydarzyło i można było świętować.  Głośna muzyka obwieszczająca, że „Jezus malusieńki leży wśród stajenki”. Nie leży. Urodzi się 25 grudnia. Poczekajmy na niego. Dajmy mu dojrzeć w naszych głowach i sercach. Wcześniaki mają na świecie pod górkę. Jeśli to na Pana Jezusa czekasz w Adwencie. Jeśli czekasz na uważny czas ze swoimi bliskimi – popatrz na nich już dzisiaj. Jacy są, czego potrzebują, co ty możesz im dać. Dobre prezenty wymagają dobrego przemyślenia. Jeśli czekasz na zmianę w swoim życiu – pozwól, żeby w tobie dojrzała, poszukaj w sobie gotowości na nią, a potem dobrze ją zaplanuj.

 

Na cokolwiek czekasz – daj sobie czas i ciszę.

Anna Wąsik

 

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Kiedy więź jest problemem?

„Moje dziecko jest złośliwe”, „Nigdy nie wiem, czy mówi prawdę, czy kłamie”, „Bije dzieci”, „Nikt go nie zaprasza na urodziny”, „Jest taka niewdzięczna”, „Nie szanuje nas”…

To częste zgłoszenia rodziców wychowujących nie swoje dzieci. Kiedy przychodzą z dzieckiem do psychologa, jest to już najczęściej rozpaczliwe wołanie o pomoc, poprzedzone licznymi próbami dawania miłości, zrozumienia, cierpliwości i codziennego trudu. Ten trud, często mierzony w latach, nie przynosi satysfakcjonującego efektu. Opiekunowie zaczynają zadawać sobie pytania – „czy to ma sens”, „czy ja się do tego nadaję”, „czy zmiana jest możliwa”, „jaka przyszłość czeka to dziecko”, „co się stało z moim życiem”. Dopóki zadają sobie pytania, jeszcze jest szansa, żeby coś zrobić. Gorzej, gdy na te pytania odnajdują odpowiedzi. A odpowiedzi są wszędzie – w przedszkolu, szkole, w środowisku sąsiedzkim, czasem nawet u psychiatry. Odpowiedzi trudne, nie dające nadziei.

Dzieci nie rodzą się niegrzeczne, złośliwe, uparte. Zachowanie dziecka jest odbiciem jego doświadczeń – tych rodzinnych i środowiskowych ale także historii rozwoju jego układu nerwowego, który w krytycznych okresach doświadcza różnego rodzaju traum i obciążeń. Może to skutkować rozwojem zaburzeń, które z pewnością wymagają psychoterapii, a często także leczenia farmakologicznego. Diagnoza, z jaką może się spotkać dziecko obejmuje, między innymi:

– zaburzenia hiperkinetyczne

– zaburzenia opozycyjno – buntownicze (ODD)

– zaburzenia zachowania (CD)

– reaktywne zaburzenia więzi (RAD).

 

Psychoterapia dzieci z zaburzonymi więziami jest procesem długotrwałym. Styl tworzenia więzi może zostać zmodyfikowany przez terapię trwającą minimum dwa lata. Sama psychoterapia dziecka nie wystarczy. Nawet jeśli dziecko nawiąże dobrą relację z psychoterapeutą i w ramach gabinetu będzie funkcjonowało w satysfakcjonujący sposób, zaburzenia mogą utrzymywać się w innych środowiskach, które nie są objęte wsparciem. Psychoterapii dziecka towarzyszyć powinien proces zmiany w środowisku rodzinnym i szkolnym. Myśląc o dobrej zmianie w obszarze tworzenia więzi trzeba brać pod uwagę kompleksowe i skuteczne oddziaływania systemowe (dziecko, rodzina, szkoła) trwające minimum pięć lat.

Anna Wąsik

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Samosterowne dziecko.

Rodzice, dzieci szkolnych, których spotykam w gabinecie mają wspólne marzenie – nie zajmować się szkołą: nie dopytywać o zadania, nie sprawdzać zeszytów, nie siedzieć do nocy nad matematyką, nie biegać z zapomnianym w domu ważnym projektem do szkoły, nie sprawdzać dziennika elektronicznego w niedzielę wieczorem, nie słyszeć „proszę porozmawiać z dzieckiem” i „bo pani nie powiedziała”, „bo mi nie przypomniałeś”, itd., itd., Jednocześnie ci sami rodzice zgłaszają, że ich dzieci są nieszczęśliwe, źle śpią, sprawiają wrażenie ciągle zmęczonych i rozdrażnionych, porzuciły swoje wcześniejsze zainteresowania. Cały dom choruje wraz z dzieckiem. Dbając o komfort i szczęście naszego dziecka, jednocześnie pozbawiamy go samosterowności, poczucia wewnętrznej kontroli i odpowiedzialności za samego siebie. Badania pokazują, że dzieci wychowane przez dyrektywnych rodziców mają duży kłopot z samodzielnym rozwiązywaniem zadań i problemów – szybko się poddają napotykając na trudność, nie szukają sposobów rozwiązania problemu, pozostają bierne, bezradne i w poczuciu beznadziejności. Całkiem inteligentne i sprytne dzieci, w obliczu trudności funkcjonują w pustce poznawczej – zawodzi ich pamięć, procesy uwagi i umiejętność planowania. Nierzadko dochodzi do tego lęk, który rośnie do rozmiarów paniki i w efekcie pojawia się utrata kontroli nad zachowaniem. Dziecko, które spędziło w domu długie godziny na nauce i opanowało materiał, oddaje na sprawdzianie pustą kartkę. Trudno się dziwić, że odmawia nauki w domu, skoro, w jego poczuciu nie przynosi ona żadnego efektu. Trudno się dziwić, że traci zaufanie do siebie i ma niską samoocenę. Postawa dziecka wzmacnia z kolei u rodzica działania zaradcze i kontrolę, po to, by wybawić dziecko z kłopotu. I tak toczy się błędne koło. Z drugiej strony, dzieci, które uczone są samodzielności i zaangażowania w zadanie, potrafią przy nim wytrwać nawet, gdy jest ono trudne, stają się coraz mniej zależne od wskazówek dotyczących umiejętności skupienia, uczenia się, planowania działań i swojego życia. W tekście poniżej kilka wskazówek, jak wyjść z tego błędnego koła:

  1. Zdefiniuj twoją perspektywę czasową – krótkoterminowa, czy długoterminowa?

Czy zależy ci na tym, żeby twoje dziecko poczuło się lepiej teraz dzięki twojej pomocy, czy dopuszczasz, żeby teraz poczuło naturalne konsekwencje swoich błędów i trochę pocierpiało ale za to budowało swoje kompetencje na przyszłość?

  1. Pozwól mu tego doświadczyć i robić po swojemu.

Dzieci potrafią dużo więcej niż nam się wydaje, chociaż wiele rzeczy robią inaczej niż my. Zaufaj kompetencji swojego dziecka i zaakceptuj jego odmienność.

  1. Doceniaj wysiłek a nie wyniki – szczególnie na początku.
  2. Kibicuj jak dziadkowie, nie jak rodzice.

Dziadkowie wspierają wnuki bez ukrytych motywów i planów.

  1. Nauczyciel jest twoim partnerem a nie przeciwnikiem – także w stawianiu wyzwań dziecku i docenianiu jego możliwości.

– wstrzymaj się jeden dzień przed kontaktem z nauczycielem w sytuacji nagłej potrzeby albo kryzysu

– informuj wychowawcę o ważnych wydarzeniach rodzinnych, które mogą wpływać na dziecko

– daj dziecku głos w rozwiązywaniu trudnych sytuacji, nie wyręczaj go w trudnych rozmowach z nauczycielem.

Pozwólmy naszym dzieciom doświadczać porażek!

Anna Wąsik

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Po co rodzicom grupa rozwoju osobistego?

System wsparcia w obszarze zdrowia psychicznego dzieci przechodzi obecnie poważny kryzys. Brakuje rozwiązań systemowych, specjalistów pracujących z dziećmi, ośrodków udzielających pomocy. A dzieci z trudnościami jakby przybywa. Współczesny świat stawia wobec młodego człowieka szereg wyzwań, z którymi nie radzi sobie niedojrzały układ nerwowy i kształtująca się dopiero tożsamość. Trudności, z którymi zgłaszają się do psychologa rodzice dzieci wczesnoszkolnych, wynikają w dużej mierze z niekorzystnych rozwiązań edukacyjnych, postępującej cyfryzacji codziennego życia, wszechobecnej wielozadaniowości i narażenia na nadmierną ilość bodźców. Zmiany te wydają się być nieuniknione. Trochę tak, jakbyśmy stali przed poważnym skokiem ewolucyjnym, a przetrwać mieli tylko ci, którzy się przystosują. Dzieci nie są w stanie same poradzić sobie z tym zadaniem. Potrzebują przytomnych, dostępnych fizycznie i emocjonalnie dorosłych, którzy będą je raczej chronić i wzmacniać, niż mobilizować i trenować. Grupa rozwoju osobistego dla rodziców to miejsce na refleksję, spojrzenie na swoje dziecko takie, jakie ono jest, z trudnościami, których realnie doświadcza. To czas, by zastanowić się, w jakim świecie i w jakich realiach chcemy, żeby wzrastały nasze dzieci. Wytyczne American Pediatric Society dla leczenia zaburzeń psychicznych dzieci i młodzieży, takich jak: ADHD, czy zaburzenia emocjonalne i lękowe, jako niezbędny warunek trafnej diagnozy i skutecznej terapii kładą nacisk na aktywny udział rodziców. Formy angażowania rodziców obejmują psychoedukację, wsparcie, terapię własną jako współtowarzyszącą terapii dziecka. Ograniczenie oddziaływań terapeutycznych do gabinetu psychologicznego, nie może przynieść znaczących i trwałych zmian w funkcjonowaniu dziecka. W myśl zasady, że rodzic jest najlepszym terapeutą swojego dziecka, niezbędne jest zaangażowanie opiekunów w działania terapeutyczne poza gabinetem – w domu i niejednokrotnie w przedszkolu czy szkole. Badania nad środowiskowymi czynnikami ryzyka wielu trudności psychicznych dzieci odnoszą się do relacji rodzice – dzieci oraz występowania podobnych trudności u rodziców.

Bez rodziców to się nie uda!

Anna Wąsik

 

„Dużo dała mi wiedza na temat rozwoju układu nerwowego u dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Rozumiem teraz różne reakcje mojego dziecka i nie traktuję ich jak atak na siebie. Wiem, co zrobić, żeby porozumieć się z dzieckiem w tych trudnych chwilach. Wiem też, czego mogę od niego oczekiwać.”

„Zupełnie zapomniałam, że moje dziecko jest seksualne od urodzenia i dotyk, sposób w jaki je traktuję, jak pokazuję swoje granice fizyczne i psychiczne w codziennych sytuacjach – to wszystko kształtuje jego osobowość, szacunek do siebie i innych.”

„To ulga wiedzieć, że NIE mojego dziecka nie jest atakiem na mnie, na moje kompetencje rodzicielskie i właściwie niewiele ma ze mną wspólnego. Nie muszę się przed nim bronić, nie muszę odzyskiwać straconej pozycji. Wiem, że w ten sposób moje dziecko mówi i doświadcza tego, że nie jest mną. Nie myśli, jak ja, nie czuje, jak ja. Dzieci wychowujemy dla świata, nie dla siebie.”

„Przypomniałam sobie, jak ja byłam dzieckiem. Moi rodzice nie mieli ze mną łatwo. Mam dobre życie, dobre relacje z rodzicami teraz. Ta świadomość daje mi spokój. Kiedy przypominam sobie siebie z tego okresu, łatwiej mi rozumieć moje dziecko.”

„Jestem wystarczająco dobrą mamą , a moje dziecko jest wystarczająco dobrym dzieckiem.”

„Nie pomogę mojemu dziecku pozostawać spokojnym i radzić sobie z trudnościami, jeśli ja nie będę tego umieć.”

„Jak to dobrze jest czasem odpuścić, być niekonsekwentnym, nie realizować planu wychowawczego. Tylko zobaczyć jakie jest nasze dziecko i po prostu za nim podążać. Wiele rzeczy staje się prostsze.”

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Kara, czy konsekwencja.

W rozmowach z rodzicami dzieci małych i dużych jak bumerang powraca temat kar. Coraz częściej słyszę na szczęście – CZY KARAĆ a pytanie o to JAK KARAĆ pojawia się coraz rzadziej. Rodzice mają wątpliwość w skuteczność tego narzędzia, bo widzą, że efekty są chwilowe lub żadne.

Dlaczego kary nie działają:

  • Kara koncentruje uwagę dziecka na strachu przed nią a nie na konsekwencjach zachowania. To czego dziecko będzie chciało w przyszłości uniknąć, to kara, a nie niepożądane zachowanie. A tam, gdzie u podłoża działania jest strach, blisko już do przemocy.
  • Kara uruchamia mechanizmy przemocowe – dziecko uczy się, że można wykorzystać przewagę (siły, wieku, zależności), żeby wymusić zachowanie.
  • Kara wypruwa z empatii – zarówno dziecko, jak i rodzica. Koncentrując się na karze dziecko nie myśli o naturalnych konsekwencjach (np. o tym, że bratu jest przykro z powodu zniszczonej zabawki). Rodzic z kolei, żeby móc zastosować karę musi wyzbyć się umiejętności współodczuwania z dzieckiem, stanąć po przeciwnej stronie i zapomnieć o potrzebie dziecka, która prowadziła do niepożądanego zachowania.
  • Za każdym zachowaniem, nawet tym niepożądanym, stoi potrzeba. Poprzez karanie dziecko uczy się, że dbanie o własne potrzeby nie jest dobre.
  • Karanie wprawia w ruch mechanizm, który bardzo trudno zatrzymać. Dziecięcy mózg szybko uczy się ignorować niedogodność związaną z karą i żeby kara działała musi być coraz bardziej dotkliwa. W ten sposób rodzic wpada do dołka, który sam wykopał.
  • Kara nie uczy odpowiedzialności – danie dziecku kary kończy proces uczenia i stawia odpowiedzialność na zewnątrz dziecka, po stronie rodzica. Dziecko nie czuje, że ma jeszcze coś do zrobienia, np. przeprosić, naprawić szkodę, przytulić.
  • Kara koncentruje doświadczenie dziecka wokół nieprzyjemnych emocji – strachu i złości i pozostawia z nimi dziecko samo. Każda sytuacja trudna, konfliktowa będzie mu się kojarzyła z tymi emocjami i samotnością. Nie będzie miało doświadczenia pozytywnego rozwiązania konfliktu, który zbliża, daje poczucie ulgi, siły i rozwija relację.

No to może konsekwencja?

Jak wymagać od dziecka? Jak wyciągać konsekwencje z niepożądanych zachowań? Jakim argumentem powstrzymać dziecko przed takim zachowaniem?

Często pod tymi pytaniami kryje się niewyrażona wprost potrzeba kontrolowania dziecka i wymuszania odpowiedniego zachowania. W sytuacji, gdy dziecko jest inteligentne i dość uparte sprawa jest trudna i mocno frustrująca dla rodziców. Często słyszę „Na niego nic nie działa”, „Jej na niczym nie zależy”. Zaczynamy wtedy szukać sposobu na dziecko – jak je podjeść, oszukać, żeby wyszło na nasze. Pojawia się silna potrzeba zapanowania nad dzieckiem. „Nie mogę teraz odpuścić, bo już zawsze będzie wymuszać”. Postawa rodzica – konfrontująca, opozycyjna, u dziecka automatycznie wymusza podobną reakcję – bunt, opozycję, sprzeciw. I jest to zdrowa, naturalna reakcja. Dziecko próbuje się „nie dać”, walczy o swoją potrzebę i autonomię. Chyba, że się boi – wtedy najczęściej się podporządkowuje, rzadziej przechodzi do aktywnej, niekontrolowanej agresji.

Zamiast skupiać się na konsekwencjach, popatrzmy na potrzeby dziecka. To wymaga chwili zatrzymania, czasu bez reakcji, za to w pełnym kontakcie z dzieckiem – co się z nim dzieje, jakie emocje przeżywa, jakie potrzeby wyraża przez swoje zachowanie. Dla kochającego, uważnego rodzica (a przecież wszyscy tacy jesteśmy) adekwatna reakcja nie będzie wtedy problemem. Czasem dziecko będzie szukało uwagi, bliskości i trzeba mu ją dać zamiast zastanawiać się nad wychowawczymi konsekwencjami. Czasem będzie wyrażać swoją złość i frustrację, sygnalizować, że naruszone zostały jego granice – wtedy trzeba wspólnie przyjrzeć się tym emocjom i dać im miejsce. Będzie i tak, że zachowanie dziecka będzie wyrażać jego potrzeby fizyczne – złe samopoczucie, zmęczenie i tymi potrzebami trzeba się zająć. Może się też zdarzyć, że dziecko będzie sprawdzać, gdzie są jego granice – wtedy trzeba mu je łagodnie i z miłością pokazać, nie odpowiadając na zachętę do konfrontacji.

A kiedy jest już spokojnie i bezpiecznie to można porozmawiać. Jeśli jesteśmy przekonani, że mamy sprytne dziecko, które dobrze wie, co działa na rodzica i jak go zdenerwować (często to właśnie słyszę od rodziców), to mamy też świetnego partnera do rozmowy. Dzieci lubią rozmawiać o sobie, szczególnie wtedy, gdy dorosły traktuje dziecko poważnie, jest na nim skupiony i w sposób nieinwazyjny pomaga mu rozumieć swoje reakcje. Dzieci lubią też umawiać się i mają silne poczucie sprawiedliwości.

Zapomnijmy o konsekwencjach!

Anna Wąsik

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments