„Kiedy życie jest za trudne – o zaburzeniach dysocjacyjnych u dzieci i nietrafnych diagnozach.”

Historia nr 1.

„Ciągle wpada w kłopoty – albo wdaje się w bójki, albo znajduje się tam, gdzie nie powinien być, zdarza się, że przywłaszcza sobie nie swoje przedmioty. A do tego wszystkiego kłamie. Mówi, że to nie on, że nie wie, jak to się znalazło w jego plecaku, nie pamięta. Dla nauczycieli jest utrapieniem, a rodzice rówieśników nie pozwalają mu bawić się ze swoimi dziećmi, bo zawsze wychodzi z tego jakaś afera. Nie wiem dlaczego się tak zachowuje. Ma wszystko, spędzamy z nim dużo czasu, ma kochającą, dbającą rodzinę. Tak jakby prowokował różne sytuacje i nie wytrzymywał atmosfery szczęścia i spokoju”

To historia jakich wiele w gabinecie. Najczęściej dziecko z tego typu problemami trafia do psychiatry i otrzymuje diagnozę. Najpopularniejsze to ADHD, ODD – zespół zaburzeń opozycyjno – buntowniczych albo CD – zespół zaburzeń zachowania.

A to inna historia, nr 2.

„Nie słucha. Mówię po tysiąc razy i nic. Patrzy na mnie pustymi, bezmyślnymi oczami, albo marzy o niebieskich migdałkach. Dopiero na krzyk reaguje. W szkole też. Nie słucha, nic nie wynosi z lekcji. Jakby jej tam w ogóle nie było. Jak pytam, co w szkole, co było na obiad, to mówi, że nie pamięta. Jak śpiąca królewna. Czasami tak siedzi i się nie rusza. Dzieci nie chcą się z nią bawić, bo mówią, że jest dziwna. Mało mówi, a jak coś powie, to nie wiadomo, do czego to przyczepić. Zastanawiam się, czy nie jest przypadkiem upośledzona, albo może ma coś z mózgiem.”

Prawdopodobna diagnoza, po wykluczeniu niepełnosprawności intelektualnej i diagnozie neurologicznej: całościowe zaburzenia rozwoju, zaburzenia lękowe, mutyzm wybiórczy.

I jeszcze taka historia nr 3.

„Tylko by się bawiła. Wymyśla różne historie i sama już nie potrafi odróżnić, które się zdarzyły, a które nie. Ma wymyślonych przyjaciół. Lubi się przebierać. Każe do siebie mówić różnymi imionami. Czasem mówi, jak mała dziewczynka, a czasem jak mała – dorosła. Gdzie z nią nie wyjdę, tam wszyscy się na nas patrzą, bo zachowuje się dziwacznie. Nie lubi się bawić z innymi dziećmi, zawsze gdzieś z boku, w swoim świecie. Nawet w czasie nauki musi się bawić, wymyślać różne historie. Potem to wszystko tyle trwa. Bardzo mało płacze, jakby nic jej nie ruszało. Po trudnym zdarzeniu, bardzo szybko jest wesoła i wraca do zabawy. Jakby nic się nie stało. Ale jak już się rozpłacze, to nie może się uspokoić. Histeria na całego. Jest już za duża na takie zachowania.”

Diagnoza: całościowe zaburzenia rozwoju, schizofrenia dziecięca.

Każda z tych diagnoz ma swoje konsekwencje medyczne, terapeutyczne i społeczne. Każda z nich ma rokowania i prawdopodobny scenariusz rozwojowy. Każda z tych diagnoz może okazać się nietrafna, jeśli skupimy się na objawach i nie zbadamy dokładnie historii życia dziecka.

Historia nr 1 to opowieść o chłopcu w rodzinie zastępczej. Trafił do niej rok temu. Wcześniej wychowywany był w wielodzietnej rodzinie z problemem alkoholowym i przemocą. Dzieci niejednokrotnie zostawały same w domu, chociaż wszystkie były w wieku wczesno szkolnym i przedszkolnym. Często bywały głodne, zdarzało się, że w domu nie było ogrzewania w zimie. Rodzice albo byli fizycznie nieobecni, albo pod wpływem alkoholu.

Historia nr 2 opowiada o losach dziewczynki, która w wieku 2 lat zachorowała i przeszła poważną operację ratującą życie. Przez okres 1 roku nieustająco przebywała w szpitalu. Rodzice, ze względu na młodsze rodzeństwo i pracę, nie mogli być z nią cały czas. Przez kolejne kilka lat była jeszcze pod kontrolą specjalistów i okresowo przebywała na oddziale.

Historia nr 3 to przypadek molestowania seksualnego przez dziadka w okresie wczesnego dzieciństwa. Rodzice do dnia dzisiejszego nie wiedzą, co się działo.

Czy znając tylko zarys historii nr 1, 2 i 3 występujące objawy budzą zdziwienie? I czy rzeczywiście są przejawami zaburzeń psychicznych?

Chłopiec z historii nr 1 zrobi wszystko, by uprawomocnić swoje istnienie, zaznaczyć swoją obecność w świecie. Dziewczynka z historii nr 2 podejmuje rozpaczliwe próby ochrony siebie przed cierpieniem, przerażeniem, bólem i osamotnieniem poprzez zastyganie i nieczucie. Dziewczynka z historii nr 3 w świecie fantazji chroni siebie przed bolesną świadomością, że dorośli krzywdzą i nie zapewniają podstawowego bezpieczeństwa. Nie ma na kogo liczyć.

Zaburzenia dysocjacyjne, bo o nich jest tutaj mowa, to utrata świadomej kontroli nad niektórymi uczuciami, myślami i zachowaniami. To wszelkie względnie trwałe zaburzenia czy deficyty w zakresie integracji funkcji somatycznych, motorycznych, percepcji, emocji, pamięci, świadomości oraz tożsamości, jakie występują u dzieci w następstwie doświadczeń traumatycznych. Dysocjacja w swojej genezie ma znaczenie ochronne – pozwala przetrwać w sytuacji dużego zagrożenia dla bezpieczeństwa fizycznego, emocjonalnego i wewnętrznej integralności. Ma też znaczenie rozwojowe, ponieważ delikatna i nie w pełni rozwinięta psychika dziecka może nie radzić sobie z ilością bodźców i zdarzeń, których doświadcza. Jednym słowem, występuje także u dzieci w pewnym wieku i nie stanowi zaburzenia. Jeśli jednak dysocjacja utrzymuje się w czasie i znacząco wpływa na funkcjonowanie dziecka, powodując jego dezorganizację, prowadzi do poważnych zaburzeń w sferze psychicznej. Staje się utrwalonym, nieadaptacyjnym wzorcem reakcji organizmu na subiektywnie spostrzegane zagrożenie i ma niewielkie powiązanie z aktualnie doświadczaną sytuacją. Reakcje, które w przeszłości pełniły funkcję ochronną i umożliwiały przetrwanie, nie są adekwatne i potrzebne w czasie teraźniejszym. Uaktywnienie dysocjacji mogą powodować sytuacje, bodźce, które w jakiś sposób powiązane są z pierwotnym, traumatycznym doświadczeniem. Bodźce te nazywamy triggerami. Ich pojawienie się ma znaczenie subiektywne, nadawane przez dziecko w związku z jego historią i powoduje aktywowanie reakcji identycznej, jak w sytuacji z przeszłości. Najczęściej przerażenia, bólu, strachu. Dziecko broni się przed tymi doświadczeniami wszystkimi dostępnymi strategiami: dysregulacją zachowania, amnezją, zastygnięciem, porażeniem ruchowym, fantazjowaniem, kłamaniem. Co istotne, samo nie rozumie swojej reakcji, nie ma świadomości tego, co na nie oddziałuje i nie potrafi tego przerwać. W skrajnych przypadkach, dziecko może wewnątrz swojej psychiki stworzyć alternatywną osobowość, tożsamość, która świetnie radzi sobie z zagrożeniem, albo w ogóle go nie doświadcza. Obserwatorzy z zewnątrz doświadczają tego zaburzenia, jakby dziecko stawało się nagle kimś innym, przechodziło płynnie z jednego stylu reagowania w odmienny.

Zaburzenia dysocjacyjne mogą powstać na bazie traumatycznych doświadczeń, które dla większości ludzi kojarzą się z nieszczęściem, trudem i bólem. Mogą się jednak rozwinąć także u dzieci, które z jakiegoś powodu nie mogą stworzyć bezpiecznej, trwałej więzi ze swoimi rodzicami, opiekunami w dzieciństwie. Nieprawidłowa opieka nad dzieckiem, zaniedbanie potrzeb fizycznych, bytowych i emocjonalnych, może być źródłem zaburzeń. Nie zawsze jest to celowe, zawinione działanie dorosłych. Zdarza się, że sytuacja życiowa rodziny na to nie pozwala. Tak może być w przypadku poważnej choroby jednego z członków rodziny albo samego dziecka, samotnego rodzicielstwa, śmierci i żałoby, a także zaburzeń psychicznych dorosłych.

Psychoterapia dzieci z zaburzeniami dysocjacyjnymi jest procesem wieloetapowym i wieloletnim. Wymaga szczegółowego etapu diagnostycznego, obejmującego wykluczenie innych zaburzeń, przede wszystkim związanych z nieprawidłowościami w zakresie rozwoju układu nerwowego, integracji sensorycznej, chorób genetycznych. W rozpoznaniu różnicowym kluczowy jest wywiad i poznanie historii dziecka. Wymaga to bliskiej i życzliwej współpracy z rodzicami lub opiekunami. Rodzice są nie tylko źródłem informacji ale przede wszystkim sojusznikami zmiany terapeutycznej, a często jej narzędziami.

Anna Wąsik

Posted by Anna Wąsik in terapia dziecka, zdrowie psychiczne, 0 comments

Stojąca z uniesioną dłonią

Kiedy tworzyłam koncepcję tego artykułu, wiedziałam, że chcę napisać o wyzwaniach dla kobiecego rozwoju. Dobrze jest zacząć od mądrego tytułu. I tu pojawił się poważny problem – wszystkie mądre tytuły są już zajęte: „Kobiecość w rozwoju”, „Podróż bohaterki”, „Uzależnienie od doskonałości” i wiele innych. Zastanowiłam się, o jakiej kobiecie chcę napisać. O kobiecie świadomej, kobiecie ucieleśnionej, kobiecie, która wie skąd pochodzi, co przez nią płynie. Kobiecie, która zna swoje granice i potrafi je komunikować. Kobiecie, która zaprasza inne kobiety i mężczyzn do interakcji. Mówi – „Jestem. Taka jestem. Tutaj jestem. Zapraszam cię do relacji.” I wyobraziłam sobie kobietę, która stoi wyprostowana, z uniesioną głową, z jasnymi, spokojnymi oczami, lekkim uśmiechem na twarzy. Stoi na dwóch nogach, mocno wsparta o ziemię i podnosi dłoń. To gest zaproszenia, powitania, ale jednocześnie gest jasno określający granice – „stojąca z uniesioną dłonią”. Jaka jest droga do kobiety stojącej z uniesioną dłonią?

Kobieta, podobnie, jak mężczyzna wyłania się ze swojej matki. Nasza relacja do siebie samych, sposób, w jaki spostrzegamy siebie i swoje miejsce w świecie, powstaje w relacji dziecka i matki. Głęboko u podstaw, matka i córka stanowią jedność. Przez pierwsze trzy lata życia dziewczynka pozostaje w stanie niezróżnicowanej kobiecości. Niezróżnicowanej, czyli pozbawionej wzorca pierwiastka męskiego. W koncepcji Ericha Neumana, potem następuje etap „włamania się męskości”. To moment, w którym w dziewczynce rodzi się męska część Jaźni – Animus. Jest to doświadczenie niosące ze sobą dużo lęku i jednocześnie fascynacji. To, jak ta część się ukształtuje będzie zależeć zarówno od doświadczeń z matką, jak i doświadczeń z ojcem. A także od tego, w jakiej relacji pozostają matka i ojciec  – jak w ich relacji spotyka się kobiecość i męskość. Każda kobieta pozostaje w specyficznym stosunku do własnej kobiecości, ukształtowanym w toku jej relacji z rodzicami, poprzez doświadczenia życiowe oraz własny wysiłek rozwojowy w kierunku odnalezienia się w swojej kobiecości. Każdy mężczyzna pozostaje, z kolei, w specyficznym stosunku do własnej męskości ukształtowanej na podobnej drodze. Jest więc kobieta i mężczyzna. Jednocześnie każda kobieta niesie w sobie ukształtowany wzorzec męskości – Animusa, a każdy mężczyzna zawiera w sobie Animę – wzorzec pierwiastka męskiego. Anima i Animus rzutowany jest na płeć przeciwną. Jest więc kobieta z wykreowanym obrazem męskości i mężczyzna z wykreowanym obrazem kobiecości, którzy spotykają się i zostają rodzicami. W atmosferze ich męskości, kobiecości, wzajemnych projekcji i relacji, kształtuje się kobiecość i męskość dziewczynki. Wraz z pójściem do szkoły, dziewczynka musi opuścić matriarchalną krainę i zaakceptować męskie wartości. Dzieje się to poprzez odejście córki od matki i jest to proces, który będzie trwał przez całe życie. Zlewając się początkowo z typem kobiecości swojej matki, kobieta musi bezwzględnie wyzwolić się spod jej wpływu, żeby odnaleźć swoją unikalną, kobiecą tożsamość. Początkowo proces ten będzie pchał w stronę męskich wartości, na zasadzie zaprzeczenia. Wyodrębniająca się spod wpływu matki dziewczynka będzie się identyfikować z normami patriarchatu, które określają jaka kobieta ma być. Uczy tego między innymi szkoła, pod której wpływem dziewczynka pozostaje przez przynajmniej 12 lat. W okresie dojrzewania procesy zmian w ciele wymuszają konfrontację z własną płcią. Zdarza się, że proces ten odbywa się boleśnie i stanowi swego rodzaju pole zmagań. Młoda kobieta musi utwierdzić swą podstawową tożsamość seksualną. Dzieje się to poprzez polaryzację płci. Dziewczynka próbuje dowiedzieć się co to znaczy być kobietą, co uważane jest za kobiece, a co za męskie. Co oczywiste, wpada często w ogólne oczekiwania społeczne oraz oczekiwania najbliższego otoczenia, wyznaczające normy dotyczące płci. Jeśli młoda kobieta jest ogólnie słabo ugruntowana w kobiecości, ze względu na styl wychowania i wzorce w rodzinie pochodzenia, tym bardziej musi siebie utwierdzać w tym, że inni spostrzegają ją jako kobietę. Kluczem do sukcesu jest znalezienie równowagi między męską a kobiecą stroną psychiki. Powodzenie tego procesu zależy od tego, jakie kobiety i jacy mężczyźni będą młodej kobiecie w tej drodze towarzyszyć. Jeśli uda jej się ugruntować w swojej kobiecości, jednocześnie z dopuszczeniem pierwiastka męskiego w sobie, może dojść do spotkania. I tutaj, wg Neumana, droga ku kobiecości się kończy. Czy jest to jednak na pewno kobieta  „stojąca z uniesioną dłonią”?

Psychologia „life span” mówi o tym, że człowiek rozwija się przez całe swoje życie. Rozwój psychiczny, czy też duchowy nie kończy się wraz z osiągnięciem dojrzałości fizjologicznej, chociaż jest z rozwojem fizycznym silnie powiązany. Rozwój zwiera w sobie straty. Rozwijając pewien aspekt siebie tracimy jakiś inny. Degeneracja i śmierć towarzyszy nam właściwie od początku naszego istnienia. Kiedy powstaje układ nerwowy w życiu płodowym, posiadamy nadmiar neuronów, który jest redukowany do potrzebnego rozmiaru. Pewne komórki specjalizują się, a te niepotrzebne są w sposób naturalny usuwane. Potem zanikają niektóre odruchy neurologiczne, które potrzebne są noworodkowi, ale nie są już potrzebne dziecku. W okresie dojrzewania przebudowuje się cały układ nerwowy, zmienia się ciało, jego proporcje. Z dziecka rodzi się kobieta lub mężczyzna. Nie ma drogi powrotu. Przez całe życie zmagamy się ze stratą. I na tym właśnie polega rozwój. Tracimy jedną jakość ale zyskujemy nową. Śliwka może być twarda, jędrna i kwaśna. Może też być miękka, dojrzała i słodka. Są też śliwki suszone. Każda postać nadal jest śliwką i z pewnością ma swoich amatorów. Rozwój to zmiana. Czasem bardzo radykalna.  Akceptacja tej zmiany jest efektem finalnym procesu rozwoju. Zazwyczaj jej początek ma swoje źródło w trudnych emocjach: stracie, złości lub lęku. Każdy rozwój przechodzi od fazy dyskomfortu do akceptacji.  Frustracja działa wzmacniająco na świadomość, o ile nie jest zbyt silna. Wzmacnia rodzące się „ja”, które z czasem będzie uczyło się akceptować to, co nadchodzi. Brak przystosowania do istniejących warunków albo brak przystosowania do samej siebie będzie wymagało ceny. Spotkanie z tymi trudnymi emocjami napędzającymi rozwój to wyzwanie dla kobiecości w statystycznie drugiej połowie życia. U bardziej świadomych młodych kobiet, proces ten może się rozpocząć wcześniej, nawet tuż po kryzysie dojrzewania. O ile pierwsza część życia nakierowana jest bardziej na przystosowanie się do świata zewnętrznego, o tyle jego druga część to skierowanie się do wewnątrz. A tam, jak mawiano kiedyś o nieznanych lądach, mieszkają smoki i ogry. Uosabiają one zwątpienie, niepewność, niezdecydowanie, niskie poczucie własnej wartości. Często jest to czas smutku graniczącego z depresją, wycofania, straty, nieraz złości, poczucia utraty własnej tożsamości, zaprzeczenia sensu tego, co do tej pory kobietę budowało. Wydaje się, że jest to etap niezbędny do odnalezienia siebie zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Pisze o tym Dante Alighierri w „Boskiej Komedii”, św. Jan od Krzyża nazywa ten czas „nocą ciemną”. Taka jest też droga do Zmartwychwstania i zbawienia. W przeciwieństwie jednak do drogi mężczyzn, budowanie własnej wewnętrznej siły kobiet spotyka się z mitem o zależności, słabości i bierności kobiet w świecie patriarchalnym, do którego wszyscy, chcąc nie chcąc,  przynależymy. Odnalezienie swojej niezależności, twórczej siły i przyznanie sobie pełnego prawa do postawienia swoich potrzeb na pierwszym miejscu, nie może się odbywać w spotkaniu z mężczyzną. Kobieta nie może odmieniać się poprzez mężczyznę. Mit ten wzmacniany jest w wielu baśniach, którymi dziewczynki karmione są w dzieciństwie. Kopciuszek, Śnieżka, Śpiąca Królewna, czy Roszpunka wydobywane są z bierności i uległości przez mężczyzn. Tutaj bajka się kończy. Zaczyna się „żyli długo i szczęśliwie”. Tylko co to oznacza dla kobiety? Z pewnością tutaj drogi kobiet i mężczyzn nie są spójne. Istnieje także mit o Demeter i Korze. Matce i córce. Rozłączenie matki i córki, które musi się podziać, by córka odnalazła swoją indywidualną kobiecą tożsamość, prowadzi do „czeluści”. To tam udaje się Demeter, by odzyskać swoją córkę – utraconą część samej siebie. Odrodzenie kobiet dzieje się zatem poprzez kobiety. Poprzez współczujący, twórczy, głęboko ucieleśniony i pozostający w kontakcie z czuciem i potrzebami, aspekt kobiecy. Aspekt ten realizuje się w budowaniu więzi, pozostawaniu w relacji, działaniu na rzecz wspólnego dobra. Wyraża się także w kontakcie z naturą i kreatywności. W przeciwieństwie jednak do mężczyzn, których zadaniem jest stworzenie, kobiety realizują się poprzez sam proces twórczy. Męska kreatywność skierowana jest naprzód, kobieca kieruje się po spirali, nieustannie zmieniając się. Kobiecy aspekt realizuje się raczej poprzez bycie niż poprzez robienie. W tej przestrzeni możliwe jest ponowne spotkanie z własną matką, niezależnie od tego, czy spotkanie to możliwe jest w realności, czy we własnej duszy. To tutaj właśnie rodzi się „stojąca z uniesioną dłonią”.

 

„Jeśli jednak udasz się wystarczająco daleko,

pewnego dnia rozpoznasz samą siebie nadchodzącą z naprzeciwka na własne spotkanie.

Wtedy powiesz – TAK”

Marion Woodman

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments

Dzieci i wojna

Zacznijmy od zabawy dzieci w wojnę. Zabawa w wojnę towarzyszy dzieciństwu, niezależnie od tego, o jakich czasach mówimy. Także wtedy, gdy wojny były na porządku dziennym i większość chłopców sposobiona była od pewnego wieku do walki, dzieci bawiły się w wojnę. Zabawa jest formą oswajania się z trudnymi tematami. Daje możliwość eksperymentowania z różnymi rolami, stawania po różnych stronach i doświadczania siebie: tego, jaki jestem, na co mnie stać, gdzie są moje granice i ograniczenia. Zabawa jest zatem ważnym źródłem wiedzy o świecie i wiedzy o sobie. Dziecko bawiąc się wojnę doświadcza zarówno swojej słabości, jak i omnipotencji, własnego lęku i agresji. Dzieje się przy tym w świecie „na niby”, zawsze można ją przerwać, zmienić jej bieg, nie przynosi żadnych realnych konsekwencji. Zabawa w swojej funkcji rozwojowej nie może być zatem zjawiskiem negatywnym.

Zabawa w wojnę, jak każda inna zabawa, ma także funkcję autoterapeutyczną. I myślę, że w obecnych czasach ta rola ma duże znaczenie. Dotyczy to oczywiście przede wszystkim dzieci, które tej wojny bezpośrednio doświadczyły, czyli dzieci ukraińskich. Jest ich wokół nas dość sporo. Ale dotyczy też dzieci osób, które w jakiś sposób zaangażowane są w wojnę w Ukrainie – fizycznie, bądź emocjonalnie. Dzieci wolontariuszy, dzieci w rodzinach goszczących uchodźców, czy też dzieci rodziców, dziadków, którzy śledzą informacje o wojnie i żyją nimi. Wojna jest sprawą dorosłych, nie dzieci. Reakcje dzieci są zatem odbiciem reakcji dorosłych. Jeśli w domach przez cały dzień włączony jest kanał informacyjny, dorośli wymieniają się niepokojącymi informacjami o działaniach wojennych, zbrodniach, ofiarach i skutkach wojny dla Polski, dziecko przesiąka atmosferą niepokoju i zagrożenia. Tak z całą pewnością działo się w pierwszych tygodniach, czy nawet miesiącach wojny w Ukrainie. Zabawa pozwala te napięcia rozładować. Pozwala uporządkować świat, przywrócić sprawiedliwość, świat, w którym ofiary przestają cierpieć, a sprawcy zostają ukarani. W tym aspekcie także zabawa w wojnę ma wymiar pozytywny.

Co jest jednak bardzo ważne, to obecność przytomnego dorosłego w życiu, a więc także zabawie dziecka. Dorosłego, który będzie czuwał nad tym, żeby dziecko doświadczywszy trudnych emocji w zabawie, mogło znaleźć ukojenie, wyciszenie i mogło się wyregulować. Dorosłego, który pomoże dziecku w zabawie znaleźć dobre rozwiązanie. Dorosłego, który zainteresuje się zabawą dziecka, posłucha jak ta zabawa przebiegała i dopyta o odczucia dziecka. Wreszcie dorosłego, który nie będzie eskalował trudnych emocji poprzez krytykę, zabranianie, negację, czy też wyrażanie własnych napięć. Zatem, zanim dorosły zacznie ingerować w zabawę, powinien sam poradzić sobie z własnymi napięciami, niepokojami i frustracjami. A przede wszystkim, powinien umieć się bawić…

Druga ważna kwestia dotycząca korzyści płynących z zabawy, to pozostawienie jej na poziomie symbolicznym, tak bardzo, jak to tylko możliwe. Dzieciom do zabawy w wojnę wystarczy patyk, albo własne palce. Nie muszą mieć realistycznej broni, wydającej realistyczne dźwięki. Sprowadzenie zabawy w wojnę do realiów jest głęboko szkodliwe i, w mojej opinii, stanowi nadużycie dla rozwijającej się osobowości i tożsamości dziecka. Wpisują się w to także gry komputerowe.

Zadaniem dorosłych jest chronić dzieci przed wszelkiego rodzaju nadużyciami. Także w kwestii ekspozycji na treści brutalne i agresywne. Żadne prawo nie wyręczy w tym rodziców. Nie uważam, że trzeba zmieniać prawo. Trzeba edukować rodziców. Nie tylko w zakresie higieny technologicznej, ale także w zakresie budowania bezpiecznej więzi z dzieckiem. Uważam, że edukacja ta powinna się już odbywać na etapie szkoły rodzenia, czyli zanim dziecko pojawi się na świecie. Jeśli rodzic ma dobrą więź ze swoim dzieckiem, jest zainteresowany tym, co w wolnym czasie robi dziecko, jakie ma zainteresowania, co przeżywa, to zauważy, jeśli będzie się działo coś niepokojącego. Co więcej, dziecko samo mu o tym powie. W bezpiecznej więzi możliwe jest także adekwatne, bezprzemocowe stawianie granic. Dziecko ma wtedy szansę zrozumieć, a przynajmniej przyjąć, że pewnych rzeczy mu robić nie wolno. Więź z dzieckiem umożliwia także zaopiekowanie się emocjonalnymi skutkami niepokojących informacji, które do dziecka docierają. Bo nie łudźmy się, że uda nam się dzieci przed wszystkim ochronić. To nie byłoby też dobre. Pokazuje to dość brutalnie jednej z odcinków serialowego „Czarnego lustra”, w którym matka wszczepia dziecku implant, mający chronić je przed doświadczeniem przemocy i agresji. Dobrze jednak, żeby dzieci otrzymywały informacje o wojnie, kryzysie, epidemii nie bezpośrednio z mediów, ale przez filtr dorosłych. Ważne jest zatem to, jak sami dorośli radzą sobie z tymi sytuacjami. Jeśli mają trudność w zapanowaniu nad własnym lękiem i niepokojem, to zanim zaczną rozmowę z dzieckiem, warto, żeby sami zajęli się swoimi emocjami.

Wojna toczy się w Ukrainie, nie w Polsce. W Polsce jesteśmy bezpieczni. Nie latają Bayraktary, nie ma ostrzałów, nie trzeba się zbroić i uczyć strzelać. To jest rzeczywistość ludzi w Ukrainie. I to rzeczywistość, która nie zaczęła się pod koniec lutego tego roku. Z pewnością podejście do wojny, czujność, pewne umiejętności związane z samoobroną i przetrwaniem, wpisane są w historię tego narodu. Tę odległą i tę niedawną. W Polsce mogliśmy od tego na długie lata odpocząć. Tak więc zachowanie i działania ludzi w Ukrainie, będą odmienne niż w Polsce. Dotyczy to także wychowania dzieci, w tym także ich wychowania do wojny. My nie musimy wychowywać dzieci do wojny.

Posted by Anna Wąsik in Wspieranie rozwoju dziecka, wychowanie, 0 comments

Terapia EMDR w czasach niepokoju.

„Śniłam dzisiaj, że wojna zaczęła się w Polsce. Wszystkie te obrazy, które niosą nam media z Ukrainy, stały się moją rzeczywistością. I świadomość, że znany świat całkowicie został utracony.”

Wiele już słyszałam w gabinecie opowieści o takich snach od czasu inwazji na Ukrainę. Zazwyczaj sny te bywają męczące, generują lęk, wzmacniają niepokój i pozostawiają za sobą mroczny klimat. Nie są to sny chciane. Są jednak bardzo potrzebne. W nasz układ nerwowy wpisany jest naturalny mechanizm radzenia sobie z tym, co trudne. Mechanizm ten uruchamia się w nocy, kiedy śpimy, w czasie fazy snu zwanej REM. Działa, czy tego chcemy, czy nie. W czasie czuwania, dzięki aktywności fizycznej i poznawczej, nie musimy angażować się w trudne treści. Stosujemy wiele uników, by nie konfrontować się z tym, co niewygodne, generuje niepokój, silne emocje. Służą temu mechanizmy obronne. Pozwalają nam, z jednej strony względnie normalnie funkcjonować w kryzysie, z drugiej jednak, odsuwają możliwość poradzenia sobie z nim. I wtedy, w nocy, włącza się naturalne przetwarzanie. W czasie fazy REM, intensywny ruch gałek ocznych, pobudza przepływ impulsów między emocjonalną, zmysłową prawą półkulą a racjonalną, logiczną lewą półkulą. Dzięki temu, trudne wydarzenie zostaje przetworzone i włączone w obszar doświadczeń. Zdarza się jednak, że proces ten się blokuje albo nie jest wystarczający. Zazwyczaj objawia się to w intruzywnych, niechcianych myślach i obrazach oraz w nieadekwatnych, wygórowanych reakcjach emocjonalnych. Oznacza to, że proces przetwarzania należy wzmocnić. W terapii EMDR głównym etapem jest pobudzanie przetwarzania – dzieje się to w relacji z terapeutą. Relacja terapeutyczna, z jednej strony jest relacją ze specjalistą, z drugiej strony jest realnym związkiem z człowiekiem, który życzliwie towarzyszy przeżyciom, pozwala emocjom płynąć, patrzy razem z klientem na obszar jego przeżyć. W ten sposób leczy się trauma – w konfrontacji z tym, co niesie zdarzenie traumatyczne, w relacji z życzliwym człowiekiem. Przetwarzanie trudnego doświadczenia może być przytłaczające i wymaga czasu. Precyzyjne określenie czasu, który potrzebny będzie na poradzenie sobie z pojedynczym wydarzeniem, nie jest możliwe. Zdarza się, że już po pierwszej sesji odczuwalna jest wyraźna ulga. Bywa jednak i tak, że konkretne zdarzenie będzie wymagało kilku, albo kilkunastu spotkań. Żeby móc znieść ten proces, konieczne są zdolności zadbania od siebie, umiejętność samoukojenia i przyniesienia sobie chwilowej ulgi. W tym procesie też pomocne jest EMDR.

Oprócz przetwarzania, które zawsze musi się odbywać w specjalistycznej terapii, EMDR proponuje praktyki, które służą chwilowemu przyniesieniu ulgi, stabilizacji. Jest to szczególnie istotne w sytuacji, gdy zdarzenie traumatyczne trwa w czasie. Takim zdarzeniem była pandemia, takim zdarzeniem jest też wojna w Ukrainie. Metody stabilizacji stosowane w podejściu EMDR można stosować samemu, wtedy, kiedy czujemy potrzebę zadbania o siebie. Wcześniej jednak warto nauczyć się tego w kontakcie ze specjalistą.

„Uścisk motyla” jest metodą, którą z EMDR zapożyczyły inne podejścia (np. fizjoterapia, totalna biologia, czy emotional aid). Można go wykonywać samodzielnie – instrukcja dostępna jest w Internecie. Technikę tę pokazywał między innymi książę Harry, jako jego osobisty sposób redukcji napięcia.

Instrukcja do ćwiczenia:

„Ćwiczenie możesz wykonywać w pozycji stojącej lub siedzącej. Zadbaj o to, żeby było ci wygodnie, bezpiecznie, na tyle na ile jest to teraz możliwe. Skup się przez chwilę na swoim ciele i samopoczuciu. Spróbuj ocenić poziom swojego pobudzenia, dyskomfortu w skali od 0 do 10, gdzie 0 oznacza spokój, neutralność, brak dyskomfortu, a 10 maksymalny poziom pobudzenia jaki kiedykolwiek odczuwałeś. Zapamiętaj lub zapisz liczbę, która określa poziom twojego dyskomfortu. Obejmij swoje ramiona rękoma. Sprawdź, na jakiej wysokości jest ci najwygodniej trzymać ręce. Możesz zamknąć oczy. Otwartymi dłońmi, powoli i delikatnie, dotykaj naprzemiennie swoich ramion. Zupełnie tak, jakby dotykały cię skrzydła motyla. Możesz zmniejszać i zwiększać siłę dotyku, przyspieszać lub spowalniać. Ważne, żeby dotyk był stosunkowo wolny, delikaty i naprzemienny. Wykonaj od 6 – 10 takich dotknięć. Następnie zrób kilka głębokich wdechów i wydechów. Ponownie obejmij się ramionami i wykonaj 6 -10 dotknięć, a potem kilka wdechów i wydechów. Powtórz tę procedurę trzykrotnie. Możesz też wykonać więcej powtórzeń. Po zakończeniu ćwiczenia ponownie zmierz poziom swojego dyskomfortu w skali od 0 do 10 i zobacz, co się zmieniło”.

Uścisk motyla można wykonywać w chwilach zwiększonego niepokoju. Ćwiczenie to nie ma charakteru terapeutycznego, jego efekt nie będzie się więc długo utrzymywał. Jego zadaniem jest przynieść chwilową ulgę. Poczuć się przez chwilę dobrze i bezpiecznie, dać swojemu układowi nerwowemu chwilę wytchnienia. Wtedy lepiej będzie sobie radził z kolejnymi wyzwaniami. Uścisk motyla można też wykonywać w drobnych chwilach przyjemności i szczęścia, np. kiedy czujemy przyjemne ciepło wiosennego słońca na twarzy, kiedy pijemy dobrą herbatę, jemy pysznego cukierka albo bierzemy kąpiel. W takich chwilach ćwiczenie to wzmacnia pozytywne odczucia, instaluje je w naszym mózgu, budując w ten sposób barierę ochronną przed trudnymi doświadczeniami. To, co szczególnie istotne w tego typu ćwiczeniach, to wychwytywanie i wzmacnianie pozytywnych doświadczeń, które są dla nas dostępne nawet w najgorszym czasie.

Kolejną metodą, która pomaga w procesie stabilizacji, to procedura Bezpiecznego Miejsca. Wymaga ona wprowadzenia i zainstalowania przez specjalistę w procesie EMDR.

Posted by Anna Wąsik in EMDR, 0 comments

Return to innocence – konceptualizacja w terapii EMDR

Przekonanie negatywne, w którym utykamy, ma swoją historię. Historię tę otwiera pytanie „Kiedy nauczyłeś się tak myśleć o sobie?”. Zdarza się, że odpowiedź  pojawia się do razu i wiemy dokładnie od czego trzeba zacząć. Czasem jednak słyszę – „Mam tak do zawsze”. Wtedy wiem, że zaczęło się bardzo wcześnie. I tu rozpoczyna się przygoda, podróż, w którą zabiera nas pacjent. Podróż wstecz. Takie „return to innocence”. Jak odtwarzanie filmu wspak. A podróż ta zaczyna się od negatywnego przekonania i pytania: „Kiedy ostatnio tak myślałeś o sobie?” Gdy powrócimy do ostatniego wspomnienia związanego z podobny odczuciem, zastanawiamy się, co nam to przypomina. Czy kiedyś czułeś się podobnie? Jakie inne zdarzenia przypominają ci się, gdy w ten sposób myślisz? Początkowo we wspomnieniach panuje chaos – pojawiają się te z niedalekiej przeszłości i te bardzo odległe. Zdarza się, że wspomnienie dotyczy czegoś, co nie wiadomo, czy było rzeczywiście przez nas zapamiętane, czy opowiedziane przez członka rodziny. Bywa i tak, że wspomnienie należy do kogoś innego, ale bardzo nas porusza – tak, że przyswajamy je jako własne. Prowadzenie wywiadu i szczegółowe zapiski pozwalają uporządkować tę bardzo osobistą, często dramatyczną historię. W trakcie wspólnej podróży może zdarzyć się, że poruszy się wspomnienie, które aktywuje inne przekonanie niż to, o którym rozmawialiśmy pierwotnie. Okazuje się, że mamy do czynienia z plątaniną ścieżek. W terapii EMDR nazywamy je kanałami. W procesie budowania konceptualizacji, każdą ze ścieżek traktujemy oddzielnie. Zupełnie, jak gdybyśmy rozplątywali i układali poskręcane ze sobą przewody. To żmudny i wymagający czasu proces. Jest on jednak kluczowym etapem terapii. Jeśli zrobimy go dokładnie i z uważnością, jest szansa, że sam proces przetwarzania będzie przebiegał gładko i bez zakłóceń. Jeśli jednak poświęcimy mu zbyt mało uwagi, możemy wspólnie utknąć w labiryncie wspomnień i objawów, co w efekcie będzie wymagało powrotu do etapu konceptualizacji i cofnie nas w tył. Etap ten nie tylko przygotowuje do przetwarzania, ale sam w sobie jest już terapeutyczny. Prowadzi do lepszego rozumienia siebie, co przynosi ulgę i często współczucie dla samego siebie. Pacjent zaczyna widzieć, jaki ma trudny los i jako oczywisty przyjmuje fakt, że mógł się w tym pogubić. Zrozumiałe staje się wtedy poczucie utknięcia. Zazwyczaj pojawia się też silna potrzeba uwolnienia, nadzieja na zmianę, a motywacja do terapii się zwiększa.

Posted by Anna Wąsik in EMDR, 0 comments

To, co o sobie myślisz staje się tobą – rola przekonań w terapii EMDR

Nasze doświadczenia przynoszą nam subiektywną wiedzę na temat świata, ludzi i nas samych. Kiedy rodzice małego dziecka opiekują się nim z troską i miłością, w dziecku rodzi się przekonanie – „Jestem ważny”. Kiedy rodzice chętnie słuchają, co dziecko ma do powiedzenia, są zainteresowani jego odbiorem świata, dziecko uczy się, że to co czuje i jak myśli, jest w porządku. Jeżeli dziecko doświadcza bezpieczeństwa, a jego potrzeby są zaspakajane przez dorosłych, nabywa przekonania, że świat jest bezpieczny i pełen dóbr. Te nabyte wcześnie przekonania dziecko potwierdza potem w toku swojego życia. Jeśli ma poczucie, że „jest ok”, chętnie nawiązuje relacje. Jeśli czuje, że jest ważne i jego potrzeby są ważne, potrafi po nie sięgać i może się realizować w świecie. Jeśli czuje, że świat i ludzie są bezpieczni, nie boi się wyzwań. Czasami jednak dzieje się inaczej. Zdarza się, że opieka rodzicielska, z różnych powodów, nie pozwala na stworzenie poczucia bycia ważnym i poczucia bezpieczeństwa. Zdarza się też, że jakieś wydarzenie na ścieżce życia zaburzy poczucie bezpieczeństwa i zbuduje nowe przekonanie: „nie mogę się czuć bezpiecznie”, „muszę uważać’, „muszę być czujny”. Tak się dzieje, kiedy np. ulegniemy wypadkowi samochodowemu. Prowadzenie samochodu nie będzie już tak swobodne, jak przed wypadkiem. Może w ogóle stać się niemożliwe. Może zdarzyć się tak, że czerwony kolor (samochodu, który w nas wderzył), tramwaj (z którym mieliśmy kolizję), będzie wywoływał nieuzasadniony lęk i czujność. Takie doświadczenia, zarówno te z kręgu wczesnej opieki rodzicielskiej, jak i traumatycznego zdarzenia, budują w nas nowe przekonania, które potem potwierdzamy w toku życia. Czasem przekonanie to jest wyraźne i blisko naszej świadomości. Czasem trzeba je wyłowić i nazwać. Jeśli trochę już żyjemy na tym świecie, to okazuje się, że pewne przekonania rosną razem z nami i towarzyszą nam w rozumieniu wielu doświadczeń. Najczęściej są ograniczające, powodują cierpienie. Negatywne przekonanie jest irracjonalne i samokrytyczne wobec „ja”. Kiedy myślisz o nim tu i teraz, czujesz, że jest prawdziwe, aktualne i generuje silne emocje. Odnosi się do wielu sytuacji z twojego życia, od czasu, gdy się w tobie narodziło. Może dotyczyć obszaru twojej odpowiedzialności, bezpieczeństwa, podatności na skrzywdzenia, ale też siły i kontroli. Stajesz się takim, jakim określają cię twoje przekonania. Tak więc zamiast być beznadziejnym studentem, stajesz się po prostu beznadziejny. Zamiast być za słabym, żeby obronić się przed napastnikiem, jesteś ogólnie za słaby wobec czegokolwiek. Zamiast zasługiwać na konsekwencję swojego konkretnego czynu, zasługujesz w ogóle na potępienie. Zamiast być bezradnym wobec agresji rodzica, jesteś w całości bezradny wobec świata.

Praca z przekonaniem czasem przypomina detektywistyczną zagadkę, a zaczyna się od bieżącego problemu, z którym przychodzi pacjent. Kiedy na pierwszym spotkaniu opowiada mi swoją historię, pytam „Co to mówi o tobie?”. Potem pytam „A co chciałbyś myśleć o sobie?” Nazywamy w ten sposób przekonanie negatywne i próbujemy znaleźć dla niego pozytywną alternatywę. Zdarza się, że nie jest to proste. Jeśli ktoś przez całe życia doświadcza własnej słabości i niemocy, to myśli o sobie „Jestem słaby”. To silne przekonanie. Bardzo trudno wtedy wyobrazić sobie, że „Jestem silny”. To wydaje się być niemożliwe do osiągnięcia. Może wystarczy wtedy przyjrzeć się przekonaniu „Mogę być silny” albo „Mogę być wystarczająco silny”, „Jestem wystarczająco silny”. Dlaczego zbudowanie realnego pozytywnego przekonania jest tak ważne? W pozytywne przekonanie wkładamy swoje nadzieje i pragnienia. A to prowadzi nas do przyszłości, do zdrowia i do szczęścia. Jest drogowskazem, „światełkiem w tunelu”. Pozwala wydobyć się z utknięcia. To nadzieja na zmianę, na inny sposób myślenia o sobie i o świecie. Jeśli w sobie tego nie odnajdziemy, nasz umysł nie będzie potrafił znaleźć drogi wyjścia z zamkniętego kręgu negatywnych przekonań.

Posted by Anna Wąsik in EMDR, 0 comments

Od tego, co teraz, do tego, co kiedyś – czyli, jak zaczyna się terapia EMDR.

Terapia EMDR dedykowana jest szczególnie osobom, które w swoim życiu doświadczyły traumy i mają trudność we włączeniu tego wydarzenia w obszar swoich ogólnych doświadczeń. Trauma jest czymś znacznie bardziej powszechnym, niż nam się wydaje. Nie jest tak bardzo istotne samo wydarzenie, chociaż są takie doświadczenia, które u większości osób będą powodowały przynajmniej czasowe zaburzenia funkcjonowania. Istotna jest nasza reakcja na doświadczenie, które nas spotyka. Trauma wiąże się ze stratą: obrazu siebie, obrazu innych, świata, poczucia bezpieczeństwa, niewinności. Często towarzyszy jej poczucie niezrozumienia i nieadekwatności. Razem z wydarzeniem traumatycznym coś się bezpowrotnie kończy. Ludzie, którzy doświadczyli traumy, dzielą swoje życie na to „sprzed” i na to „po”. Istnieją jeszcze innego rodzaju traumy, które nie stanowią pojedynczego zdarzenia, od którego wszystko się zaczęło. To doświadczenie, które towarzyszy nam „od zawsze”. Które powtarza się, jak mantra przez różne okresy naszego życia. Są to doświadczenia z wczesnego okresu życia, powiązane z jakością relacji z opiekunami. Zdarza się, że z przemocą, porzuceniem, zaniedbaniem fizycznym lub emocjonalnym, a najczęściej emocjonalną niedostępnością opiekuna. Wiele osób, które obecnie mają około 40 lat, z niczyjej winy doświadczyło takiej traumy. Wcześniaki, małe dzieci hospitalizowane na oddziałach, w czasach, gdy rodzicom nie wolno było im towarzyszyć. To dzielne dzieci, które nauczyły się, że świat nie jest bezpieczny, że w nocy trzeba być czujnym, że nie ma co płakać, bo nie zjawi się nikt, kto pocieszy, że trzeba sobie radzić sobie samemu i nie prosić o pomoc. Nikt nie twierdzi, że świadomie pamiętamy wydarzenia z wczesnego dzieciństwa, które wiążą się ze stratą, jeżeli przez słowo „pamiętać” rozumiemy to, że potrafimy w swoim umyśle przywołać obraz matki opuszczającej nas w kołysce. Zamiast tego obrazka pozostaje świadomość tego, jak musieliśmy się czuć będąc w potrzebie, bezsilni, opuszczeni. Kiedy strata wydaje się czymś trwałym, pojawia się przygnębienie i rozpacz, a także odpowiedzialność – „To przez mnie”, „Mnie nie można kochać”, „Nie jestem wart miłości”. Pojawia się także brak nadziei – „Nic nie da się zrobić”, „Tak już będzie zawsze”. Odpowiedzialność jest efektem uczenia się czegoś o świecie i o sobie samym na podstawie doświadczeń, budując przekonania, które potwierdzamy w toku naszego dalszego życia. Badania pokazują, że straty, których doświadczamy we wczesnym dzieciństwie, czynią nas wrażliwymi na każdą stratę, której doświadczymy w przyszłym życiu. Tak więc, w połowie życia, naszą reakcją na śmierć, rozwód, utratę pracy, dorastanie i usamodzielnianie dzieci, może być poważna depresja. A każde wyjście czy wyjazd domownika i jego spóźnienie, może owocować atakiem paniki. Są to reakcje bezbronnego, bezradnego i przepełnionego złością dziecka. Bieżące doświadczenia wrzucają nas z powrotem w doświadczenie małego dziecka, pobudzając przekonanie, którego nabyliśmy dawno, dawno temu.

Powodem do poszukiwania terapeuty EMDR może być świadomość doświadczonej traumy – wtedy sytuacje jest dość prosta. Wiemy od czego zacząć, wiemy co się wydarzyło i jakie to doświadczenie ma wpływ na nasze aktualne funkcjonowanie. Wiemy np. że rok temu zdarzył się wypadek, w którym uczestniczyliśmy i od tego czasu boimy się jeździć samochodem, wychodzić na ulicę, mamy też problemy ze spaniem. Dobrym powodem do rozpoczęcia terapii EMDR jest też doświadczanie objawów: lęku, smutku, poczucia niespełnienia, bólów somatycznych, które wydają się nadmierne, nieadekwatne, a przede wszystkim zakłócające funkcjonowanie i powodujące dyskomfort. Te odczucia z pewnością mają swoje zakryte źródło. W tej sytuacji, pierwszy etap terapii będzie polegał na wspólnym poszukaniu tego źródła, lub przynajmniej do zbliżenia się do niego tak bardzo, jak pozwala na to pamięć i wiedza o swoim losie.

Tak więc punktem wyjścia zawsze jest teraźniejszość i bieżące problemy, które rozpoczynają fascynującą choć niezwykle trudną podróż wstecz.

Posted by Anna Wąsik in EMDR

Duchy z dziecięcego pokoju.

 

Kwiat lotosu zapuszcza swoje korzenie głęboko pod wodą, w mule. Ziarenko kiełkuje żywiąc się tym, co wydaje się odpadkami i brudem opadłym na dno jeziora. Następnie przebija się przez wodę i na jej powierzchni tworzy nieskazitelny, piękny kwiat, symbol doskonałości i odrodzenia.

Tak, jak lotos nie mógłby rozkwitnąć bez swojego początku w brudzie i błocie, tak prawdziwe człowieczeństwo i rozwój osobisty nie może istnieć bez trudu, mozołu i cierpienia. Nasiono – potencjał czegoś pięknego, tkwi uśpione pod mułem naszego jeziora. Może tam przeleżeć zapomniane i ignorowane przez resztę życia. Błoto to symbol naszej ciemnej strony – wszystkich trudnych, kłopotliwych emocji jak: gniew, pożądanie, zazdrość, lęk, przerażenie. Zwykle chcemy się ich pozbyć lub je zmienić, ale nie jest to łatwe, gdyż te wzorce emocjonalne są częścią naszego
rozwiniętego umysłu i są w nas głęboko zakorzenione na skutek gatunkowej walki o przeżycie i instynktu prokreacji. Jezioro symbolizuje głębię naszej duszy, a jego powierzchnia to granica między naszym nieświadomym doświadczeniem a świadomym życiem.  Podobnie jest z rodzicielstwem – jednym z najpiękniejszych i najtrudniejszych zarazem aspektów samorealizacji człowieka.

Psychologia rozwoju człowieka w toku jego życia, tzw. psychologia „life span” zakłada, że rozwój nie kończy się z momentem osiągnięcia dojrzałości fizjologicznej. Człowiek staje wobec coraz to nowych wyzwań, kryzysów rozwojowych, dylematów, które prowadzą go do większej integralności. W koncepcji Erika Eriksona, wartości wykształcone we wcześniejszych etapach rozwoju, takie, jak: nadzieja, wola, stanowczość, kompetencja, angażowanie się w zadania i miłość, w okresie średniej dorosłości prowadzą do realizacji potrzeby produktywności, która wyraża się w trosce o innych. Część ludzi realizuje ją poprzez rodzicielstwo. W czas rodzicielstwa wchodzimy wyposażeni w cnoty z poprzednich stadiów rozwojowych. Doświadczenie nie zawsze jednak przynosi nam zasoby – czasami staje się dla nas obciążeniem i utrudnia realizację kolejnych zadań. W początkowych etapach rozwoju jesteśmy uzależnieni od jakości opieki oraz naszej relacji z opiekunem. Z różnych względów może ona być niewystarczająca i utrudniać dziecku rozwój, zamiast go wspierać. Można powiedzieć, że zawsze możemy coś zarzucić swoim rodzicom: zbytnie pochłonięcie pracą, obowiązkami domowymi, brak kontroli nad agresją, uzależnienia, oziębłość, lub emocjonalną niedostępność, czy też nadmierną lękowość. Każdy z pewnością znajdzie „kamień”, którym może rzucić w swojego rodzica, mówiąc mu „to twoja wina”. Stopniowo jednak uzyskujemy coraz więcej autonomii i po pokonaniu kryzysu tożsamościowego w okresie dorastania, jesteśmy w stanie samodzielnie sterować naszym rozwojem. Uzyskujemy za niego odpowiedzialność. I tutaj pojawiają się pytania:

„Czy można być dobrym rodzicem, jeśli jako dziecko nie zaznało się dobrej relacji ze swoimi rodzicami?”

„Czy można poradzić sobie z nierozwiązanymi zadaniami rozwojowymi z dzieciństwa?”

„Czy można nadrobić to, co wydaje się stracone?”

Odpowiedź na te pytania musi być pozytywna. W innym wypadku nie byłby możliwy dalszy rozwój, zarówno w wymiarze ontogenetycznym, jak i filogenetycznym. Każdy z nas zna te deklaracje wypowiadane najczęściej w młodym wieku:

„Nie będę, jak moja matka!”

„Nie chcę być, jak mój ojciec!”

Pokonywanie własnych zranień i ograniczeń, leczenie traumy transgeneracyjnej, nie tylko jest możliwe ale także konieczne, żeby na poziomie własnego pokolenia zatrzymać to błędne koło.

Istnieją też deklaracje rodziców:

„Chcę, żebyś miał lepsze życie niż ja!”

„Chcę, żebyś była szczęśliwsza ode mnie!”

I z doświadczenia wiem, że są one bardzo prawdziwe. Rodzice dobrze życzą swoim dzieciom, nawet jeśli nie są najlepszymi opiekunami.

Dzieci obarczone są ryzykiem stania się „pojemnikiem” na nieprzerobione trudności rodziców z okresu ich dzieciństwa. Moment pojawienia się dziecka w rodzinie przywołuje reprezentację własnej wczesnej relacji rodzice – dziecko. Lęk i niepokój opiekuna wynikający z funkcji rodzicielskiej sprawia, że jest on szczególnie otwarty na kwestie związane z własnym dzieciństwem. Jest to moment, gdy otwierają się drzwi dla „duchów z dziecięcego pokoju.” I najbardziej właściwy czas, by się z tymi duchami rozprawić.

Trudności w relacji z dzieckiem będą się uaktywniać w momentach, w których specyfika problemów rozwojowych dziecka dotykać będzie przeszłych, nierozwiązanych konfliktów rodzica.

Jeśli rodzic nie był dobrze zaopiekowany we wczesnym okresie swojego życia, jeśli reakcja na jego podstawowe potrzeby: nakarmienia, przytulenia, opieki nie zawszy były zabezpieczane, najprawdopodobniej będzie mu trudno w kontakcie z bezbronnością własnego niemowlęcia. Przyczyny trudności zafiksowanych w tym okresie, nie muszą wynikać z zaniedbań rodzicielskich. Mogą być związane z fizyczną lub emocjonalną nieobecnością związaną z chorobą, pobytem w szpitalu, czy depresją. Mogą wynikać także z wcześniactwa, czy pobytu w inkubatorze. Pojawienie się w rodzinie małego dziecka jest szczególnym momentem. Z pewnością zaburza dotychczasowy porządek i wymusza zbudowanie nowego. Jest to moment szczególnej wrażliwości rodziny: z jednej strony dużej podatności na dobrą zmianę, z drugiej jednak dużej wrażliwości. Opieka nad małym dzieckiem – osobą skrajnie zależną i nieporadną, uaktywnia w rodzicach ich osobiste doświadczenia dotyczące słabości, zależności i braku kontroli. Jeśli w toku doświadczenia życiowego rodziców jako dzieci, nie było zgody na słabość i zależność, a podstawowe potrzeby były zagrożone, słabość i nieporadność ich dziecka skonfrontuje ich z własnymi emocjami. Słabość niemowlęcia napotka na dziecięcą słabość rodziców. Niemowlę i rodzice będą się nawzajem wzmacniać w trudnych emocjach związanych z doświadczaniem zależności – lęku i złości.

Zdarza się, że trudności rodzicielskie ujawniają się szczególnie w okresie treningu czystości, kiedy dziecko manifestuje swoją niezależność i bunt. Jeśli w tym okresie rodzic będąc dzieckiem był karcony, zawstydzany lub karany za przejawy niezależności, prawdopodobnie trudno mu będzie przyjąć niezależność swojego dziecka. Będzie się ona przejawiać w codziennej walce o to, kto będzie górą. Dziecko za wszelką cenę będzie chciało podkreślić swoje niezależne jestestwo – „Nie jestem tobą!” Będzie się to wyrażać poprzez wymuszanie, krzyk, zachowania, które rodzice często nazywają histerią. Wszyscy znamy przedszkolaka, który rzuca się na podłogę, odmawia współpracy, sabotuje poranne wyjścia z domu, uparcie załatwia grubszą sprawę za fotelem. Jeśli rodzic, wiedziony własnym bolesnym doświadczeniem z tego okresu, potraktuje te zachowania jako zachętę do walki o dominację i ją podejmie, wzmocni tylko zagubienie dziecka i własne, nakręcając spiralę agresji i wstydu.

Kolejny trudny dla rodziców czas to okres edypalny, w którym rodzic i dziecko spotykają się ze swoją genitalną seksualnością. Dziecko eksploruje swoje ciało, cieszy się nim, bada. Ucieleśnia swoje emocje i doświadczenia. Uczy się intymności z samym sobą po to, by umieć ją dzielić z innymi. Testuje też swoich rodziców, zachęcając ich do wejścia w trójkąt. Buduje sojusze (najczęściej z rodzicem przeciwnej płci) i tworzy wyimaginowanych wrogów (zazwyczaj z rodzicem tej samej płci). Jest to już wyższy poziom gry i pojawiają się bardziej złożone emocje, takie, jak: zazdrość, czy zawiść. Wszystko to jednak dzieje się „na niby”, jest zabawą, testowaniem, pewną grą, która dzieje się w rodzinie. To trudne wyzwanie dla rodzica, który ma problem z własnym ciałem, seksualnością, impulsywnością i spontaniczną częścią. Może tę zabawę potraktować zbyt poważnie. I tu możliwe są dwie reakcje: odpowiedź dorosłego seksualnością dorosłą, na seksualność dziecięcą, co bliskie jest nadużyciu i uwiedzeniu, albo brak odpowiedzi, dystans, oziębłość, ignorowanie. Jakkolwiek to się potoczy, zablokuje w dziecku tę część, która związana jest z samoakceptacją i zaufaniem własnemu ciału.

I wreszcie czas dorastania, który mieści w sobie wszystkie kryzysy poprzednich okresów. W kontakcie z nastolatkiem, rodzic narażony jest na kontakt z własną kruchością, bezradnością i zależnością, jednocześnie ogromną potrzebą autonomii i niezależności – potrzebami, które wzajemnie się wykluczają i którym nie jest łatwo dogodzić. „Nienawidzę cię! Nie odchodź!” Ten, kto dobrze ma w pamięci czas własnego dojrzewania lub ma kontakt z nastolatkami, wie, o czym mowa.

 

A jak to wszystko się zaczyna? Często w gabinecie pedagoga szkolnego, psychologa lub psychoterapeuty. Kiedy rodzic przyprowadza swoje dziecko z objawami: niepokoju, zaburzeń snu, zaburzeń odżywiania, trudności w wypróżnianiem, napadami lęku, depresją, samookaleczeniami, natręctwami, itd. Objawy te najczęściej są przejawem walki dziecka o normalność, o swoją niezależność i rozwój.

A jak to się może skończyć? Terapia dziecka to tylko jeden aspekt – nie zawsze zresztą konieczny. Im młodsze dziecko, tym większa rola rodziców w procesie jego zdrowienia. Jeśli znajdzie się osoba, która będzie mogła zaopiekować się emocjami i potrzebami rodzica, rodzic będzie w stanie zaopiekować się emocjami i potrzebami dziecka. Czasem wystarczy refleksja i odwaga do przywołania trudnych wspomnień z życzliwą osobą obok. Czasem potrzebna jest terapia. A z całą pewnością przyda się życzliwość, współczucie i świadomy kontakt z samym sobą.

„Jeśli ktoś usłyszy płacz matki, wtedy ona sama jest w stanie utulić swoje dziecko”  Selma Freiberg

Posted by Anna Wąsik in rodzicielstwo, rodzina, terapia dziecka, Wspieranie rozwoju dziecka, wychowanie

„Jestem z Ciebie dumny!” – jak wspierać dzieci w okresie pandemii.

Lato ucieka, wielkimi krokami zbliża się rok szkolny. Co roku o tej porze dzielę się z rodzicami pomysłami na to, jak przygotować dzieci do powrotu do szkoły, jak wpierać ich adaptację, szczególnie do przedszkola i pierwszej klasy. W tym roku nie wiem, co napisać…

Przed nami same niewiadome. Trudno zapewnić dzieciom poczucie bezpieczeństwa i wyposażyć w uspokajającą wiedzę, kiedy my sami – dorośli, tej wiedzy nie mamy, a z poczuciem bezpieczeństwa też pewnie jest różnie.

Dorośli na różne sposoby radzą sobie z poczuciem zagrożenia i niepewności. Jedni się zamartwiają, inni zwiększają zabiegi opiekuńcze i rzucają się w wir działań, jeszcze inni popadają w apatię czy złość. I to jest w porządku – każdy z nas ma swój indywidualny sposób reagowania na trudności, zgodny z naszym temperamentem i naszą historią. Ważne, by mieć świadomość swoich reakcji i mieć nad nimi kontrolę na tyle, by nasze – dorosłe zachowania nie obciążały dzieci.

Co możemy zrobić, jak przygotować siebie i jak wspierać dzieci w tym szczególnym czasie?

Myślę, że trzeba sięgnąć do tego, co dobrze znane i zawsze aktualne:

 

Dbaj o siebie. O swój dobrostan, o dobry czas, wewnętrzny spokój, równowagę w pracy i odpoczynku, balans między byciem dla innych a byciem dla siebie. Zdobywaj potrzebną ci wiedzę, która daje poczucie bezpieczeństwa i sprawczość, szukaj wsparcia u osób życzliwych, nabywaj nowych kompetencji.

Zapraszam wszystkich rodziców, którzy mają potrzebę wzmocnienia własnych kompetencji, mądrego wsparcia swoich dzieci, nabycia nowych kompetencji i narzędzi wychowawczych, a przede wszystkim zadbania o siebie, na grupowe zajęcia „Jestem z Ciebie dumny!” Zajęcia mają charakter warsztatowy i odbywać się będą w formie online na platformie Zoom raz w tygodniu. Program obejmuje 5 spotkań. Możliwa jest także kontynuacja spotkań online, jeśli taka będzie potrzeba grupy. Zajęcia wzbogacone będą przez praktyki uważności. Czas pandemii pozwolił mi na doświadczenie spotkań terapeutycznych i szkoleniowych w formie online – zarówno w charakterze uczestnika, jak i osoby prowadzącej. I jest to dla mnie dużym zaskoczeniem, jak głębokie relacje, więzi i treści może wnieść taka forma.

Jedyne o co musisz zadbać, to spokojne miejsce i czas! Ale przecież to każdy rodzic powinien umieć, jeśli chce dobrze służyć swoim dzieciom. To będzie dobra zaprawa w dbaniu o siebie!

Zapraszam serdecznie!

Szczegóły wkrótce, a poniżej opis programu „Jestem z Ciebie dumny!”

Warsztaty dla rodziców „Jestem z Ciebie dumny”.

Warsztaty „Jestem z Ciebie dumny” wywodzą się z filozofii Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniu i odnoszą się do 15 kroków metody Kids Skills Bena Furmana. Mogą być prowadzone niezależnie lub w połączeniu z pracą nad trudnością dziecka programem „Dam radę”. Skierowany jest dla rodziców, opiekunów i wychowawców dzieci w wieku 7 -11 lat. Na warsztaty składa się pięć 2-godzinnych sesji. Sesja I koncentruje się na przeformułowaniu trudności dziecka na jego umiejętności i zasoby oraz możliwości wzmacniania  przez adekwatne komplementowanie. Na sesji II rodzice poznają swoje możliwości wpływania na dziecko i wzmacniania jego motywacji do zmiany. Sesja III nakierowana jest na budowanie sieci współpracy osób dorosłych, mających wpływ na wychowanie. Kolejne spotkanie pozwala przyjrzeć się bliżej zachowaniu dziecka, które rodzice spostrzegają jako trudne i możliwościom jego zmiany. Sesja V w 6 krokach uczy brania odpowiedzialności za swoje działania i wspierania dzieci w tym trudnym zadaniu. Cykl spotkań pozwala nabyć praktyczne umiejętności wspierania rozwoju dzieci, budowania ich pozytywnej samooceny oraz pokonywania trudności emocjonalnych i behawioralnych. Spotkania mają charakter warsztatowy i obejmują takie techniki, jak:

  • „Magiczna trójka”, czyli – jak doceniać dzieci, aby zachęcać je do dalszej zmiany?
  • „Dłoń narzekania vs. dłoń życzeń” czyli – jak wpływać na pozytywną zmianę zachowania?
  • Jak wzmacniać współpracę dzieci i rodziców?
  • „Program Dam Radę” w praktyce rodzicielskiej i wychowawczej, czyli – jak pomagać dzieciom rozwiązywać problemy?
  • „Kroki do odpowiedzialności”, czylijak reagować na niepożądane zachowania dziecka?
Posted by Anna Wąsik in Terapia Skoncentrowana na Rozwiązaniu, Wspieranie rozwoju dziecka, wychowanie

Pandemiczne relacje

W życia wędrówce, w połowie czasu,

Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,

W głębi ciemnego znalazłem się lasu.”

Dante Alighieri

 

Ostatnie pół roku wywróciło świat do góry nogami. Pandemia ma się dobrze, wirus na dobre zadomowił się w świecie, a ludzie rozpaczliwie i uparcie starają się przywrócić dawny porządek.

Pytanie, czy powrót do świata sprzed pandemii w ogóle jest możliwy?

I nie jest to pytanie rozpaczliwe, naznaczone żalem i stratą. Jest to bardziej pytanie o to, czy nie jest to przypadkiem najwyższy czas, żeby pewne aspekty życia, do którego przywykliśmy, porzucić lub zmienić?

Myślę o tym przede wszystkim w obszarze dbania o siebie samych oraz budowania relacji z innymi.

Czas lockdownu brutalnie skonfrontował każdego z nas z sobą samym. Pozbawieni wielu aktywności, które zajmowały nam myśli i czas, mieliśmy okazję do spotkania ze sobą. Z naszymi zasobami i słabościami, z naszymi emocjami i nastrojami, wartościami i celami. Był to czas odpowiedzi na pytania:

  • Kim jestem?
  • Jaki jestem?
  • Dokąd zmierzam?
  • Co jest dla mnie ważne?
  • Czego potrzebuję, żeby czuć się szczęśliwym?

Pytania te pojawiały się zapewne także w kontekście relacji z innymi:

  • Jaką jestem żoną/partnerką?
  • Jakim jestem mężem/partnerem?
  • Jakim jestem dzieckiem dla moich rodziców?
  • Jaką jestem siostrą/bratem?
  • Jakim jestem przyjacielem?
  • Jakim jestem rodzicem – mamą i tatą?
  • Czy ważne jest dla mnie bezpieczeństwo i zdrowie moje?
  • Czy ważne jest dla mnie bezpieczeństwo i zdrowie innych, z którymi się spotykam?

To, jak odpowiadamy sobie codziennie na te pytania, warunkuje nasze emocje, działania i relacje. Także to, jak NIE odpowiadamy sobie na nie, jak ich unikamy, ma znaczenie – są to bowiem pytania, które mogą rodzić bolesne refleksje i chęć ich zlekceważenia.

Kiedy spotykam się z osobami, które przeszły zakażenie wirusem COVID – 19, słyszę, że najtrudniejszym do zniesienia objawem nie były dolegliwości fizyczne, ale poczucie utraty kontroli, skrajnej bezradności, obniżonego nastroju i poczucie utraty bezpieczeństwa. Coraz więcej mówi się o psychologicznych konsekwencjach choroby. Doświadczenie pandemii koronawirusa konfrontuje nas z naszą słabością – tą fizyczną i tą emocjonalną. Rozbraja poczucie wszechmocy, kontroli nad życiem i światem, boleśnie dotyka naszego narcyzmu.

To, czy sobie z tym poradzimy, zależy od tego czy w spowolnionym przez pandemię świecie pozwolimy sobie usłyszeć te ważne pytania dotyczące samych siebie i naszych relacji i czy podejmiemy trud odpowiedzi na nie.

Nawet jeśli oznacza to porzucenie bezpiecznej, znanej drogi

.

Posted by Anna Wąsik in Bez kategorii, 0 comments
Load more