Zacznijmy od zabawy dzieci w wojnę. Zabawa w wojnę towarzyszy dzieciństwu, niezależnie od tego, o jakich czasach mówimy. Także wtedy, gdy wojny były na porządku dziennym i większość chłopców sposobiona była od pewnego wieku do walki, dzieci bawiły się w wojnę. Zabawa jest formą oswajania się z trudnymi tematami. Daje możliwość eksperymentowania z różnymi rolami, stawania po różnych stronach i doświadczania siebie: tego, jaki jestem, na co mnie stać, gdzie są moje granice i ograniczenia. Zabawa jest zatem ważnym źródłem wiedzy o świecie i wiedzy o sobie. Dziecko bawiąc się wojnę doświadcza zarówno swojej słabości, jak i omnipotencji, własnego lęku i agresji. Dzieje się przy tym w świecie „na niby”, zawsze można ją przerwać, zmienić jej bieg, nie przynosi żadnych realnych konsekwencji. Zabawa w swojej funkcji rozwojowej nie może być zatem zjawiskiem negatywnym.
Zabawa w wojnę, jak każda inna zabawa, ma także funkcję autoterapeutyczną. I myślę, że w obecnych czasach ta rola ma duże znaczenie. Dotyczy to oczywiście przede wszystkim dzieci, które tej wojny bezpośrednio doświadczyły, czyli dzieci ukraińskich. Jest ich wokół nas dość sporo. Ale dotyczy też dzieci osób, które w jakiś sposób zaangażowane są w wojnę w Ukrainie – fizycznie, bądź emocjonalnie. Dzieci wolontariuszy, dzieci w rodzinach goszczących uchodźców, czy też dzieci rodziców, dziadków, którzy śledzą informacje o wojnie i żyją nimi. Wojna jest sprawą dorosłych, nie dzieci. Reakcje dzieci są zatem odbiciem reakcji dorosłych. Jeśli w domach przez cały dzień włączony jest kanał informacyjny, dorośli wymieniają się niepokojącymi informacjami o działaniach wojennych, zbrodniach, ofiarach i skutkach wojny dla Polski, dziecko przesiąka atmosferą niepokoju i zagrożenia. Tak z całą pewnością działo się w pierwszych tygodniach, czy nawet miesiącach wojny w Ukrainie. Zabawa pozwala te napięcia rozładować. Pozwala uporządkować świat, przywrócić sprawiedliwość, świat, w którym ofiary przestają cierpieć, a sprawcy zostają ukarani. W tym aspekcie także zabawa w wojnę ma wymiar pozytywny.
Co jest jednak bardzo ważne, to obecność przytomnego dorosłego w życiu, a więc także zabawie dziecka. Dorosłego, który będzie czuwał nad tym, żeby dziecko doświadczywszy trudnych emocji w zabawie, mogło znaleźć ukojenie, wyciszenie i mogło się wyregulować. Dorosłego, który pomoże dziecku w zabawie znaleźć dobre rozwiązanie. Dorosłego, który zainteresuje się zabawą dziecka, posłucha jak ta zabawa przebiegała i dopyta o odczucia dziecka. Wreszcie dorosłego, który nie będzie eskalował trudnych emocji poprzez krytykę, zabranianie, negację, czy też wyrażanie własnych napięć. Zatem, zanim dorosły zacznie ingerować w zabawę, powinien sam poradzić sobie z własnymi napięciami, niepokojami i frustracjami. A przede wszystkim, powinien umieć się bawić…
Druga ważna kwestia dotycząca korzyści płynących z zabawy, to pozostawienie jej na poziomie symbolicznym, tak bardzo, jak to tylko możliwe. Dzieciom do zabawy w wojnę wystarczy patyk, albo własne palce. Nie muszą mieć realistycznej broni, wydającej realistyczne dźwięki. Sprowadzenie zabawy w wojnę do realiów jest głęboko szkodliwe i, w mojej opinii, stanowi nadużycie dla rozwijającej się osobowości i tożsamości dziecka. Wpisują się w to także gry komputerowe.
Zadaniem dorosłych jest chronić dzieci przed wszelkiego rodzaju nadużyciami. Także w kwestii ekspozycji na treści brutalne i agresywne. Żadne prawo nie wyręczy w tym rodziców. Nie uważam, że trzeba zmieniać prawo. Trzeba edukować rodziców. Nie tylko w zakresie higieny technologicznej, ale także w zakresie budowania bezpiecznej więzi z dzieckiem. Uważam, że edukacja ta powinna się już odbywać na etapie szkoły rodzenia, czyli zanim dziecko pojawi się na świecie. Jeśli rodzic ma dobrą więź ze swoim dzieckiem, jest zainteresowany tym, co w wolnym czasie robi dziecko, jakie ma zainteresowania, co przeżywa, to zauważy, jeśli będzie się działo coś niepokojącego. Co więcej, dziecko samo mu o tym powie. W bezpiecznej więzi możliwe jest także adekwatne, bezprzemocowe stawianie granic. Dziecko ma wtedy szansę zrozumieć, a przynajmniej przyjąć, że pewnych rzeczy mu robić nie wolno. Więź z dzieckiem umożliwia także zaopiekowanie się emocjonalnymi skutkami niepokojących informacji, które do dziecka docierają. Bo nie łudźmy się, że uda nam się dzieci przed wszystkim ochronić. To nie byłoby też dobre. Pokazuje to dość brutalnie jednej z odcinków serialowego „Czarnego lustra”, w którym matka wszczepia dziecku implant, mający chronić je przed doświadczeniem przemocy i agresji. Dobrze jednak, żeby dzieci otrzymywały informacje o wojnie, kryzysie, epidemii nie bezpośrednio z mediów, ale przez filtr dorosłych. Ważne jest zatem to, jak sami dorośli radzą sobie z tymi sytuacjami. Jeśli mają trudność w zapanowaniu nad własnym lękiem i niepokojem, to zanim zaczną rozmowę z dzieckiem, warto, żeby sami zajęli się swoimi emocjami.
Wojna toczy się w Ukrainie, nie w Polsce. W Polsce jesteśmy bezpieczni. Nie latają Bayraktary, nie ma ostrzałów, nie trzeba się zbroić i uczyć strzelać. To jest rzeczywistość ludzi w Ukrainie. I to rzeczywistość, która nie zaczęła się pod koniec lutego tego roku. Z pewnością podejście do wojny, czujność, pewne umiejętności związane z samoobroną i przetrwaniem, wpisane są w historię tego narodu. Tę odległą i tę niedawną. W Polsce mogliśmy od tego na długie lata odpocząć. Tak więc zachowanie i działania ludzi w Ukrainie, będą odmienne niż w Polsce. Dotyczy to także wychowania dzieci, w tym także ich wychowania do wojny. My nie musimy wychowywać dzieci do wojny.